„Super Express”: - Co ma pani przed oczami, gdy słyszy pani datę 1 sierpnia 1944 r.?
Halina Rogozińska: - Dużo tego. Byłam tą, która roznosiła zawiadomienia (o wybuchu powstania – red.) do młodzieży. Mówiłam im gdzie się mają stawić. W tym czasie nie wolno było niczego notować, bo Niemcy mogli to przejąć, musiałam wszystko pamiętać. Pamiętam, że byłam w poczekalni u dentysty, w której było kilku młodych chłopców, którzy czekali na wiadomości, gdzie mają się stawić. Po zawiadomieniu wszystkich sama stawiłam się na Ochocie, czyli tam, gdzie miałam przydział. Cały dzień byłam bardzo zajęta.
Czy towarzyszyła temu radość?
- Ogromna! Często o tym mówię, że nasi dowódcy bali się, że my, młodzież nie doczekamy się powstania i sami rzucimy się Niemcom do gardeł. Miałam wtedy 17 lat i bardzo tego chciałam. To były nasze marzenia. Nie były za bardzo katolickie, ale tak czuliśmy.
Powstanie to traumatyczny rozdział naszej historii. Czy oprócz początkowej euforii były w nim momenty szczęśliwe?
- Było dużo zawodu. Wiedzieliśmy, że Rosjanie stoją u drzwi, tylko umyślnie nie nadchodzą. Chcieli, żebyśmy się wykrwawili. Ale były też momenty radości, jak to u młodych: śluby, wesela…
Była pani na jakimś?
- Byłam na to jeszcze trochę za młoda.
A najmocniejsze wspomnienie tamtych dni?
Pamiętam za to, jak postawili nas pod ścianą do rozstrzelania. Był taki jeden „staruszek”, który pewnie miał ze 25 lat. W jednym momencie osiwiał pod tą ścianką! Widziałam coś takiego pierwszy i ostatni raz w życiu, to rzadki przypadek. Byliśmy przeznaczeni do rozstrzelania, a uratowało nas dwóch gestapowców, którym zepsuły się ciężarówki. Weszli i mówią: „Halt! Dajcie nam ich”. Kazali nam przepchnąć te ciężarówki do punktu napraw. Baliśmy się, że nas odprowadzą z powrotem. Na szczęście byli bardzo zajęci i zapomnieli o nas.
Tak pani ocalała z powstania?
- Proszę pana, ja tyle razy powinnam zginąć… Uważam, że każdemu człowiekowi jakiś los jest pisany. Ja jakoś ocalałam.
Kto był dla pani największym autorytetem w trakcie zrywu?
- Czy ja wiem? Ci młodzi ludzie, którzy byli razem. Na przykład na Zieleniaku (obóz przejściowy dla wypędzonych mieszkańców Ochoty – red.), tak byłam wdzięczna chłopcom z naszych oddziałów… Własowcy strasznie gwałcili młode dziewczyny, a oni zrobili taki wał z plecaków, różnych paczek i na tym usiedli, a my, dziewczyny leżałyśmy za nimi na bruku. Dzięki temu nie było nas widać. Życiem za nas ryzykowali. Kochani byli ci chłopcy…
Rozmawiał Mateusz Kobyłka
Listen on Spreaker.