Wieczorem po godzinie 19 nad Warszawę nadciągnęły burzowe chmury. W kilka minut zrobiło się ciemno. Zaczęły bić pioruny. Po chwili lunął deszcz.
Jednak to nie była zwykła burza, ale przerażająca nawałnica i huragan. Silny i porywisty wiatr przyginał drzewa do ziemi. Niektóre nie wytrzymywały i łamały się, przygniatając zaparkowane pod nimi samochody bądź blokując ulice.
Ściana deszczu ograniczała widoczność. Kierowcy, którzy jechali podczas burzy, widzieli ulicę na zaledwie kilka metrów. Niektórzy się zatrzymywali na środku ulicy, bo nie mogli dalej jechać.
Po kilku minutach ulice zamieniły się w niebezpieczne, rwące potoki. Woda stała na skrzyżowaniach i na torowiskach. Komunikacja miejska z trudem jeździła po mieście. W al. Krakowskiej doszło do zerwania trakcji tramwajowej, a pasażerowie jadący tramwajami zostali w nich uwięzieni. Na Trasie Toruńskiej autobusy stały do połowy w wodzie. Problemy miało również metro. - Stacje metro Ratusz i Stokłosy były zamknięte, bo woda lała się po schodach. Pociągi kursowały, ale nie zatrzymywały się na stacjach. Taka sytuacja trwała kilkadziesiąt minut - mówi Paweł Siedlecki (23 l.) z Metra Warszawskiego.
Wawer, Rembertów, Ursynów i Piaseczno były najbardziej zalane. Przy ulicy Chłopickiego wiatr zdmuchnął antenę z dachu. Tysiące mieszkańców zostały bez prądu, bo walące się drzewa pozrywały linie energetyczne.
Najwięcej pracy mieli strażacy. Nie nadążali z usuwaniem szkód. Byli wzywani do usuwania połamanych drzew i wypompowywania wody z zalanych piwnic i garaży. Kończąc pracę w jednym miejscu, jechali do kolejnego zgłoszenia.
Prognoza pogody nie jest optymistyczna. Według meteorologów deszcz miał padać całą noc. Dziś sytuacja może się powtórzyć.