Na nowy budynek szpitala przy Inflanckiej trzeba było czekać blisko trzy lata. I było warto. Teraz warszawianki rodzić będą w kolorowych, przestronnych wnętrzach, wyposażonych w nowiutki sprzęt. Co ważne, za poród tutaj nie zapłacą ani złotówki, bo placówka nie pobiera opłat nawet za znieczulenie. - Gdybym mógł, to chciałbym rodzić właśnie tutaj - stwierdził wczoraj wiceprezydent stolicy Jacek Wojciechowicz (47 l.), potwierdzając, że efekt prac jest imponujący.
W nowym skrzydle znalazło się całe serce szpitala, czyli część zabiegowa. Na czterech kondygnacjach mieści się m.in. izba przyjęć, dwie nowoczesne sale operacyjne, blok ginekologii jednego dnia z 14 łóżkami i zaplecze laboratoryjno-techniczne. Tu też kryje się najważniejsze miejsce, czyli blok porodowy, a w nim siedem jednoosobowych sal narodzin o wdzięcznych nazwach "Hania", "Anusia", "Iwonka" czy "Magda".
Pierwsze porody w nowych salach odbędą się być może jeszcze dzisiaj. O godz. 7 otwarta zostanie nowa izba przyjęć i blok porodowy. - Pozostała część powinna ruszyć w ciągu kilkunastu dni - zapowiada Iwona Hyska (50 l.), z-ca dyrektora szpitala przy Inflanckiej.
Pierwsze panie chętne do rodzenia w nowych salach już są.
- Jestem już po terminie, więc mam duże szanse urodzić już w nowej sali. Nie ukrywam, że bardzo bym chciała, bo z tego co słyszałam, warunki są w nich świetne - mówi Kinga Sidoruk (21 l.), która lada dzień urodzi córeczkę.
Kolejną przemianę na Inflanckiej zobaczymy 15 grudnia. Wtedy zakończy się remont starej części szpitala, w której znajdą się sale poporodowe i rozbudowana przychodnia. Cała ta szpitalna metamorfoza kosztowała miasto 90 mln zł.