Jak zginął Dariusz W.? Krwawa historia z ul. Miedzianej, biegli zabrali głos
Na wczorajszej rozprawie sąd wysłuchał opinii biegłych, którzy pomagają w wyjaśnieniu krwawych wydarzeń z marca ubiegłego roku. Wyniki badań wskazują, że Dariusz otrzymał dwa ciosy w szyję w to samo miejsce: jeden pod kątem, drugi w poziomie. Drugi okazał się śmiertelny, bo przeciął tętnicę szyjną. Mężczyzna wykrwawił się ciągi kilku minut. - Rana nie pozwala wykluczyć ani potwierdzić, czy pokrzywdzony sam sobie ją zadał – powiedziała pierwsza biegła. Badania wykazały, że w chwili śmierci miał prawie 1,5 promila alkoholu w organizmie.
Druga z powołanych do sprawy biegłych wypowiadała się w sprawie śladów krwi w mieszkaniu. Było ich pełno. Po wyjęcia ostrza z szyi krew zaczęła tryskać z przeciętej tętnicy. Szczególnie wiele uwagi biegła poświęciła „cieniowi”, czyli miejscu, w którym jest przerwa w śladach i krew nie zabrudziła podłogi. Coś lub ktoś musiało w tym miejscu stać. - Nie był to pies, ratownik, ani policjant. Gdy przybyli na miejsce, pokrzywdzony już nie żył – powiedziała specjalistka.
Anna W. twierdzi, że do wszystkiego doszło, gdy siedziała skulona na kanapie. Chwilę wcześniej Dariusz miał ją uderzyć w twarz. Wyjaśniła, że usłyszała jak jej mąż wyciąga najpierw jeden nóż z szuflady i po chwili go odrzuca, a potem drugi, który miał zadać sobie cios. Kobieta twierdzi, że jej mąż cały czas stał, a ona gdy tylko zobaczyła krew uciekła na klatkę schodową i wezwała służby. Gdy wróciła z policjantami, Dariusz nadal miał stać i obficie krwawić. Ale ślady krwi przeczą jej wersji. Biegła uznała, że mężczyzna musiał w chwili wyjęcia noża siedzieć już na kanapie. - Gdyby wyjęła go w pozycji stojącej, krew zabrudziłaby całą kuchnię – powiedziała przed sądem. Następna rozprawa już w przyszły poniedziałek.