Gdy słyszymy, że plan budżetu samorządowego Warszawy na przyszły rok to blisko 23 miliardy złotych, to dla przeciętnego warszawiaka jest to kwota niewyobrażalna, daleka i... obojętna. Bo dla pani Krysi z bazaru na Szembeku czy pana Jurka jeżdżącego taksówką, kwoty 23 miliardy i 20 miliardów są tak samo abstrakcyjne. Nie robi na nich wrażenia, gdy prezydent Warszawy straszy, że w kasie miasta może zabraknąć trzech miliardów na ważne wydatki. Bo pani Krysia i pan Jurek dotkliwie odczują brak 500 złotych we własnym portfelu, gdy zabierze im te pieniądze wyższy rachunek za prąd i gaz, ale nie przejmą się, gdy urzędnicy wyliczą, że rachunki za energię w skali całej Warszawy (we wszystkich urzędach, szkołach, żłobkach, szpitalach, teatrach czy domach kultury) rosną z 467 mln zł w 2021 roku do 800 mln zł w 2023. A to przecież ta sama podwyżka, tylko w nieco większej skali!
Wielu warszawiaków nie ma pojęcia jak jest tworzony budżet miasta. Niektórym być może znudziło się powtarzane przy każdej możliwej okazji przez prezydenta Rafała Trzaskowskiego tłumaczenie, że w kasie miasta będzie w kolejnych latach mniej pieniędzy przez kolejne pomysły rządu PiS – związane z reformą podatków, zmianami w systemie edukacji czy wprowadzeniem Polskiego Ładu. Znudziło się, bo Trzaskowski nie tłumaczy co to tak naprawdę oznacza.
Spróbujmy jednak zrozumieć ten budżet. W 2023 roku dochody miasta będą niższe o 20 mln zł od tych w 2022 roku. Niby niewielka różnica – relatywnie do kasy miasta ma wpłynąć wszak ponad 20 mld zł. A jednak sytuacja zaczyna wyglądać dramatycznie, gdy porównamy, że to o 1,5 miliarda mniej niż w 2021 roku i przybiera rozmiary katastrofy, gdy zrozumiemy że - gdyby nie zmiany przepisów wprowadzone przez rząd i parlament - do kasy miasta mogłoby wpłynąć aż o 3,5 miliarda złotych więcej!
To kwota, która wystarczyłaby Warszawie na samodzielne zbudowanie sporej części III linii metra. To więcej niż roczny budżet na inwestycje w całej Warszawie! Tyle dziś ekipa Trzaskowskiego planuje wydać na wszystkie rozwojowe projekty w mieście w 2023 roku (trasy tramwajowe, dokończenie metra na Bemowie, Muzeum Sztuki Nowoczesnej czy kładkę rowerową przez Wisłę).
Ale tych dodatkowych 3,5 mld zł już nie ma. I nie wrócą. Zniknęły z miejskiej kasy, bo rząd inaczej podzielił wpływy z PIT, które do tej pory były podstawą egzystencji stołecznego samorządu.
Po tych zmianach oczywiście część pieniędzy pozostała w kieszeniach podatników, ale zdecydowanie większa część wpływów z PIT zasiliła budżet państwa i jest po prostu wydawana przez urzędników państwowych, nie samorządowych.
Trzaskowski grzmi co chwila: „Rząd zabrał Warszawie miliardy złotych!”.
Ale co to właściwie oznacza? Muszę przyznać, że po raz pierwszy, rozmawiając ze skarbnikiem miasta Mirosławem Czekajem o przyszłorocznych liczbach i prognozach finansowych Warszawy na kolejne lata, byłam przerażona. Tak. Skarbnik zdołał mnie – dziennikarkę analizującą miejskie wydatki od ponad 20 lat – przerazić. Bo słupki nie pokazują optymistycznych perspektyw dla stolicy. Pokazują raczej, że Warszawa w kolejnych latach będzie cofać się w rozwoju, że czeka nas zastój i łatanie bieżących wydatków, a nie budowanie czegoś nowego i ładnego. Wydatki miasta, które przez ostatnie lata systematycznie przyrastały o miliard i dwa, teraz mniej więcej do 2028 roku mają być na tym samym poziomie. Wydatki inwestycyjne w 2028 spadną – według prognoz - zaledwie do miliarda złotych. Tyle, to Warszawa na inwestycje wydawała 18 lat temu!
Z tej magii wielkich liczb niestety wynika wielki dół za kilka lat, w którym się znajdzie Warszawa.
Lekko się pocieszam, że te prognozy nie uwzględniają unijnych funduszy, na które jednak Warszawa bardzo liczy. Ale na razie dotacje z UE przewidziane są na dwa kolejne lata. Później kwota w planie budżetu wynosi „zero”. Nie przeraża Was to?
Izabela Kraj