Józef Hen - jeden z najwybitniejszych polskich pisarzy - pisarz wszechstronny - autor m.in. powieści dla dzieci "Bitwa o Kozi Dwór", powieści wojennej "Kwiecień" ,dwie autobiograficznych powieści tworzących cykl "Teatr Heroda", licznych opowiadań czy esejów i wspomnień warszawskich "Nowolipie" jest wciąż aktywny i chętnie dzieli się swoimi przemyśleniami z publicznością. W najbliższy poniedziałek 13 listopada będzie można spotkać się z nim w Muzeum Historii Żydów Polskich. W ten wyjątkowy jubileusz 100 urodzin Joanna Tomczak ben Othmane dla „Super Expressu” rozmawia z nim o bezsenności, Warszawie i współczesności.
Pierwsze tomy Pańskich dzienników noszą tytuł "Nie boję się bezsennych nocy". Czy nadal się ich Pan nie boi?
Nic się nie zmieniło. To jest coś wpisanego w charakter, w geny - i w rzeczywistość, jaka jest wokół nas. Także ta, która przeszkadza mi zapaść w sen na moim łóżku.
Geny? Po kim odziedziczył Pan skłonność do bezsenności?
Nie wszystko się dziedziczy. Król Saul, był melancholijny, nie mógł zasnąć. Po kim to odziedziczył? Pismo nie daje odpowiedzi.
Więc jak Pan sobie radzi z bezsennymi nocami?
A czy mam obowiązek spać? Mogę skorzystać z bezsenności, żeby o czymś ważnym dla mnie pomyśleć. A przede wszystkim poczytać książkę, która o to się upomina. Cieszę się, że ją mam i spędzamy wspólnie noc. Czytam, aż wreszcie ona ma mnie dosyć – i wypada mi z rąk. Zasypiam.
Sto lat to bardzo dużo czasu. Jakie jest Pańskie zdanie na temat obecnej rzeczywistości?
Mogło być (i było) gorzej. Pożyjemy, z o b a c z y m y (jak mówił ślepiec w rosyjskim przysłowiu.). Być może, jestem w sytuacji tego ślepca. I mam takie wrażenie, że ten ślepiec jest optymistą. To i ja będę. Nie dlatego, że „nie mam wyboru” (jak mawiano w pewnym dowcipie). Mam wybór! I właśnie w y b r a ł e m!...
Czy pandemia wpłynęła na Pańskie życie?
Jestem w tym wieku, że nie bardzo ma się co zmieniać. Na życie moich najbliższych pojawienie się pandemii na pewno wpłynęło. Każde z nich ma swoje doświadczenia, swoje sprawy – i przyjaciół. I oni wiedzą najlepiej, co powinienem zrobić – ja i Oni! A ja hipochondrykiem nie byłem nigdy. Jeśli chorowałem – to chorowałem. I wtedy też trzymałem się, żeby się nie skarżyć. Narzucanie swoich udręk niecierpliwi otoczenie. Także to medyczne. (Jestem, zdaje się, wielokrotnie zaszczepiony).
Po pandemii, świat doznał kolejnych nieszczęść. Bolesnym tematem jest to, co dzieje się w tej chwili w Izraelu. Jak Pan myśli, czy to zalążek ogólnoświatowego konfliktu?
Nie sądzę. Pozwolę sobie i tu być optymistą. Owszem, są społeczności, które chciałaby rozszerzyć konflikt, przynajmniej w swoim regionie – o mało, a byłoby się to im udało. Na szczęście dużo jest poważnych i silnych państw, które sprzeciwiają się obłąkanym pomysłom zabójców i głupców.
Ale konflikt zbrojny jakim była II wojna światowa jest na stałe wpisany w Pańską biografię. Powiedział mi Pan kiedyś, że w czasie wojny chciał Pan dostać się do wojska, ponieważ chciał Pan się bić. Nie odczuwał Pan strachu o własne życie?
W bitwie nie każda kula trafia. Ty się boisz jego, -a on się boi ciebie... Jak się czuje strach o własne życie, to nie należy temu folgować. Bitwa trwa.
A jak wygląda Pański dzień dzisiaj? Jest Pan wciąż aktywny zawodowo.
Trudno nazwać to, co robię, „czynnością zawodową”. Chociaż tak: można by się pokusić. Czytam, czasem tylko przerzucam moje książki, przygotowując je do nowych wydań - którymi będzie się zajmował ktoś inny. A więc pracuję, wciąż uprawiam swój zawód.
Przeżył Pan cały wiek. Pisze Pan dzienniki. Jak Pańskim zdaniem zmienił się świat przez ten czas? Jak zmienili się ludzie?
Ludzie się nie zmieniają. Zmieniają się okoliczności. Zmienia się technika, która zmusza ludzi do dostosowania się.
No właśnie, technika. Kiedy był Pan dzieckiem, po ulicach jeździły dorożki a mieszkania oświetlało się lampami naftowymi. Które z wynalazków technicznych podobają się Panu najbardziej? Które najbardziej ułatwiają życie? A czy są takie nowinki techniczne, które Pana denerwują i przeszkadzają?
Te same „nowinki” czasem ułatwiają, czasem denerwują i przeszkadzają. Telefon! („Nowinka” zresztą nie całkiem młoda). Zależy kto dzwoni. Nie będę wymieniał niemiłych wezwań telefonicznych. Ale kiedy Pani zadzwoni - na pewno będzie mi się to podobało.
Zadzwonię choćby po to, żeby posłuchać opowieści o Pańskim dzieciństwie. Opisał je Pan w książce pt. "Nowolipie". To znakomita opowieść o dawnej Warszawie i jej mieszkańcach. Ale pojawia się tam zdanie, że swoje dzieciństwo wspomina Pan jako przykre. Dlaczego?
Wspominam tak pobyt w tzw. "freblówce". Jako pięciolatek byłem bardzo nieudolny. Inne dzieci pięknie rysowały - konie, psy - a mnie nic nie wychodziło.
"Bitwa o Kozi Dwór" jest opowieścią dla młodzieży, porównywaną z "Chłopcami z placu broni" Ferenca Molnára. Jest tam taka scena, w której garnek zupy, na którą czekał bardzo głodny bohater, spada, a zupa wylewa się na chodnik. To było tak realistycznie opisane, że mój siedmioletni wówczas syn, rozpłakał się w głos. Dlaczego "Bitwa..." nie figuruje w spisie lektur szkolnych? Historia z polskiego podwórka chyba lepiej przemówiłaby do małych odbiorców, niż z węgierskiego.
Cieszę się, że tak Pani o tym myśli. Ale ja nie miałem wpływu na to. Nie miałem wsparcia tych, którzy o tym decydowali.
Czy nie uważa Pan, że dziś młodzi ludzie mają o wiele mniej wyobraźni niż dawniej? Umieli się bawić bez drogich zabawek. Wtedy wystarczył patyk, puszka po konserwie, albo "szmatówka" czyli piłka wykonana z resztek tkaniny i można było rozegrać pyszny mecz piłki nożnej. Dziś dzieci i młodzież siedzą pochylone nad smartfonami, psują sobie wzrok, ale przede wszystkim tracą wyobraźnię. Wszystko mają podane na tacy, to znaczy na ekranie.
Młodzi ludzie mają tyle wyobraźni co dawniej. Zmieniły się okoliczności, technika życia w codzienności, z której chętnie korzystają. Nie ma co się gorszyć - każdy by skorzystał, dorośli też. Ja też – ale nie bardzo umiem. I chyba już się nie nauczę – bo po co? Pomagają, jeśli trzeba, dzieci i wnuki. Pojawiły się prawnuki. To może i one?
Wróćmy jeszcze do Pańskich młodych lat. Kiedy nadeszła wojna, mimo młodego wieku, dowodził Pan obroną swojej kamienicy przy Nowolipiu. Jak Pan to wspomina?
Jako sukces w moim młodym życiu. Zostałem przez mieszkańców kamienicy Nowolipie 53 wybrany na "komendanta". Byli bardzo obowiązkowi, robili, co im „komendant” narzucał, czy raczej nieśmiało prosił, więc chyba nie żałowali swojego wyboru.
Nie bał się Pan?
Doświadczenie mnie nauczyło, że nie wolno się przyznawać do żadnych lęków. Kto wykazuje, że się boi, to znaczy, że ma się czego bać. I traci na autorytecie. Trzeba demonstrować spokój.
Potem opuścił Pan stolicę i zawędrował aż do Taszkientu. Często zawiera Pan wątki autobiograficzne w swoich utworach. W powieści "Nikt nie woła" opisuje Pan swoją tułaczkę, samotność, tęsknotę. Znamienna jest scena, w której towarzysze głównego bohatera otrzymują listy. Bogdan tak bardzo pragnie dostać choć kartkę, że niemal wychodzi z siebie. To wydarzyło się naprawdę, czy powstało w Pańskiej wyobraźni?
W powieści "Nikt nie woła" nie ma ani jednego epizodu zmyślonego. Wszystko autentyczne i boleśnie przeżyte.
W tej samej powieści opowiada Pan o spotkaniu z przyszłą żoną Ireną. Wspomniał Pan kiedyś, że Wasza znajomość zaczęła się od "nie". Odmówił jej Pan pożyczenia pieniędzy. A potem przeżyliście ze sobą 70 lat aż do śmierci Pana żony. Jakie to było małżeństwo?
Wybieraliśmy się wtedy, uczniowie szkoły pedagogicznej w Samarkandzie, jak cała ucząca się młodzież, z pomocą kołchozom w zbieraniu bawełny i w innych pracach. Odmówiłem Renie pieniędzy na zakup arbuza (chciało jej się pić), bo po okropnych przeżyciach postanowiłem sobie, że będę twardym draniem. "Nie uda ci się to" - powiedziała Rena. "Uda mi się" - upierałem się. No i kto wie, może się udało...
Byliście razem prawie 70 lat, w związku pełnym miłości i przywiązania. O takim właśnie przywiązaniu do drugiego człowieka mówi opowiadanie "Długa, chyża łódź". Czy mam rację?
Myślę, że jest tam i ten motyw, ale nie tylko. Jest też, dzięki papuaskiemu sprzedawcy snów, o względności obyczajów kulturalnych, np. o nieprzyzwoitości kobiet, kiiedy zasłaniają sobie piersi. I o trudności pojęcia "m i ł o ś ć", które wciąż powtarzają misjonarze. „Miłość”, „Miłość” - co to takiego?
Którą z Pańskich książek uważa Pan za najbardziej udaną, a którą za najmniej?
Nie hierarchizuję swoich książek. Każda odpowiada jakiemuś okresowi mojego życia. Mojej potrzebie pisarskiej. Zapewne tak. I oby...
Czy uważa się Pan za szczęśliwego człowieka?
Chyba inni mnie za takiego uważają. Bo ten wiek... No i głowa pracuje. Czasem i ja tak myślę. Bywam szczęśliwy - z dziećmi, z wnukami. Urodziwi, zdolni, pracowici. T w ó r c z y! O mnie nie zapominają. Aha, pokazały się i prawnuki. Nieźle się zapowiadają.
Czy jest jakaś rada, której udzieliłby Pan młodym ludziom, tym, którzy czytają Pańskie książki, ale też innym?
Być sobą!... Pamiętać, że świat jest trudny - dla innych też...
Rozmawiała Joanna Tomczak ben Othmane