- Na szczęście moja córka się obudziła, bo poczuła straszny smród. Po chwili wszyscy byliśmy na nogach. Przez okna było widać buchające kłęby dymu. Okazało się, że klatka schodowa jest tak zadymiona, że zejście z czwartego piętra jest niemożliwe - mówi załamana Danuta Marczak (53 l.), ekspedientka.
- Mnie obudziły przeraźliwe krzyki z dołu - wtóruje jej Barbara Kostelnik (77 l.), emerytka mieszkająca nad spalonym mieszkaniem. - Otworzyłam drzwi i wtedy uderzyły mnie kłęby dymu. Zamknęłam drzwi i wbiegłam na balkon, krzycząc o ratunek - dodaje.
Gdy na miejsce dojechali strażacy, wszyscy mieszkańcy budynku stali przerażeni na balkonach i wołali o pomoc. Strażacy rozstawili podnośnik i w ten sposób sprowadzali ludzi na ziemię. - Zejście po schodach w tym dymie mogło spowodować podtrucie mieszkańców - wyjaśnia Piotr Tabencki (35 l.), rzecznik straży pożarnej.
Dwie osoby z lekkimi poparzeniami natychmiast trafiły do szpitala. Dla tych, którzy zostali ewakuowani, strażacy rozstawili specjalny namiot, by mogli w cieple przeczekać. Gdy ugasili pożar, zajęli się oddymianiem. Po kilku godzinach i sprawdzeniu stężenia tlenku węgla mieszkańcy wrócili do mieszkań. Jednak większość musiała przenocować u rodzin, bo gryzący dym wciąż nie dawał spokoju.
- To cud, że nikt nie zginął. Gdyby w tym mieszkaniu był podłączony gaz, pewnie byśmy wylecieli w powietrze - mówi przerażona Danuta Marczak.
- Jeszcze dziś czujemy dym, jest strasznie. Na szczęście przeżyliśmy to piekło - kończy pani Barbara.
Przyczyny tego nieszczęścia wyjaśnia policja.