Koszmar rozegrał się w biały dzień przy ul. Żegańskiej, nieopodal wawerskiego ratusza. Do serwisu z telefonami weszło nagle trzech postawnych mężczyzn. - Wszyscy mieli kominiarki i byli ubrani na czarno. Weszli tam dosłownie na chwilę, po czym wybiegli - opowiada nam pracująca nieopodal kobieta, która była świadkiem rozboju. Chwilę po tym alarm wszczęli ludzie stojący na przystanku. Zauważyli bałagan i leżącego w środku sklepu mężczyznę. Kamil Ż. spoczywał na podłodze w kałuży krwi. Miał rozbitą głowę.
- Zaatakowali go jakimś młotkiem! - słyszymy wśród sprzedawców z Żegańskiej. Lokal został splądrowany. Wszędzie walały się porozrzucane rzeczy. Na domiar złego nie było komu zabrać poranionego mężczyzny do szpitala! Nie było karetki. - Gdy zadzwoniłem na 112, usłyszałem, że aktualnie nie mają żadnej wolnej karetki - mówi nam pracujący po sąsiedzku mężczyzna. - Przyjechała dopiero po 40 min - relacjonuje. W tym czasie Kamil Ż. jechał już do szpitala prywatnym samochodem. - Nie było na co czekać! Rana głowy to poważna sprawa! - słyszymy.
Polecany artykuł:
Zaatakowany sprzedawca nadal jest w szpitalu, a napastnicy na wolności. - Ze względu na zły stan zdrowia poszkodowanego policjanci nie mogli z nim jeszcze porozmawiać. Trwają czynności mające na celu ustalenie sprawców zdarzenia - informuje Joanna Węgrzyniak z komendy policji na Pradze-Południe. Urzędnicy wojewody natomiast poprosili o wyjaśnienia dyspozytornię karetek.