O tym, że wyłączone z parkowania są Aleje Jerozolimskie albo Żwirki i Wigury, słyszał niemal każdy. Ale informacja, że zakazem objęte są także ulice przecinające te główne trasy na odcinku 50 metrów od skrzyżowania, nie dotarła do każdego. Ratusz nie zaznaczył ich także na przygotowanych dla mieszkańców mapkach. Z kolei znaki zakazu często ustawiane były w mało widocznych miejscach, np. kilka metrów nad ziemią, albo chowały się pod gałęziami drzew. Brak rzetelnej informacji spowodował, że już w czwartek rano setki mieszkańców na próżno szukało aut tam, gdzie je zostawili.
- Dlaczego tak trudno było na przykład rozciągnąć kolorową taśmę wzdłuż wszystkich ulic i ich skrzyżowań objętych zakazami - mówi pani Beata Ambroziak (30 l.), mieszkanka ulicy Łuckiej na Woli.
Jednak Zarząd Dróg Miejskich nie ma sobie nic do zarzucenia. - Znaki informujące o zakazie parkowania były ustawiane co najmniej 5 dni przed szczytem NATO. Oprócz tego prowadziliśmy kampanię informacyjną, rozdawane były ulotki, informacje w prasie. Staraliśmy się dotrzeć do każdego - mówi Mikołaj Pieńkos z ZDM i dodaje: - Gdybyśmy wcześniej rozciągnęli taśmy, to zaparkowane już samochody nie mogłyby wyjechać. Daliśmy kierowcom czas na uprzątnięcie pojazdów - dodaje urzędnik.
Czas ten doskonale wykorzystała straż miejska. W środę punktualnie o godz. 22 funkcjonariusze ruszyli w miasto i wzywali lawety. Pierwszej nocy odholowali ponad 200 aut, a bilans całej imprezy to aż 500 wywiezionych pojazdów. Ich właściciele musieli zapłacić bardzo wysokie kary. Cena holowania pojazdu i parkingu to 515 złotych, a mandat za parkowanie na zakazie to kolejne 100. Wychodzi więc na to, że miasto dorobiło się na mieszkańcach stolicy fortuny, bo aż 300 tysięcy złotych w zaledwie trzy dni. - Jeżeli ktoś uważa, że został ukarany niesłusznie, zawsze może złożyć reklamację do straży miejskiej lub policji. Warto jednak mieć dokumentację zdjęciową, jeżeli chce się udowodnić, że znak stał w miejscu niewidocznym lub droga była nieodpowiednio oznakowana - tłumaczą urzędnicy z ZDM.