Monika T. nie przeczuwała, że piątek 9 stycznia będzie ostatnim dniem jej życia. Późnym wieczorem kręciła się z koleżanką w okolicy ul. Nowogrodzkiej, przy hotelu Marriott. Około godz. 23 rozmawiała z narzeczonym przez telefon. - Słyszałem, że ktoś zaprasza ją do samochodu i wtedy Monika przerwała rozmowę - mówił Albert Herzyk.
Moment, w którym dziewczyna wsiadała do auta, zapamiętały inne prostytutki i gdy przez kolejne dni telefon Moniki milczał, zgłosiły się na policję. Funkcjonariusze z Wydziału do spraw Terroru Kryminalnego i Zabójstw są pewni, że osoba, która zwabiła dziewczynę do auta, była ostatnią, która widziała ją żywą. - Monika obracała się w szemranym towarzystwie, pracowała na ulicy. Mógł ją zamordować niezrównoważony klient. Mówi się też, że chciała rzucić pracę na ulicy, a w mafijnych kręgach karą za nielojalność bywa brutalne pobicie, a nawet śmierć - mówi nam jeden z kryminalnych.
Ze wstępnej opinii biegłych, którzy przebadali znalezione miesiąc temu na Tarchominie szczątki, wynika, że Monika zginęła najprawdopodobniej w noc zaginięcia. Czy zwyrodniały klient wściekł się, bo nie chciała spełniać jego chorych fantazji? Czy pastwił się nad nią godzinami, zanim pozbawił życia? A może bezwzględny boss wywiózł Monikę w chaszcze i dokonał egzekucji jednym strzałem? - Określenie mechanizmu śmierci nie jest proste ze względu na stan zwłok. Czekamy na szczegółowe opinie biegłych - mówi Przemysław Nowak z Prokuratury Okręgowej w Warszawie. Ciało Moniki zostało zakopane na działce na Białołęce. Wygrzebały je zwierzęta. Właściciel posesji pod koniec marca natknął się na porozrzucane po krzakach ludzkie kości, fragmenty rąk, nóg, głowę oraz sztuczne paznokcie i aparat ortodontyczny.
Zobacz: WARSZAWA. Znalezione na Tarchominie zwłoki to tancerka Monika