Wypadek na Trasie Łazienkowskiej w Warszawie. Kto pomógł Łukaszowi Ż. w ucieczce do Niemiec?
Znany recydywista drogowy Łukasz Ż. podejrzany jest o spowodowanie śmiertelnego wypadku na Trasie Łazienkowskiej w Warszawie. Po tragicznej nocy uciekł z Polski, a przyczynić się do tego mieli jego koledzy. Wśród pięciu zatrzymanych osób znajduje się Aleksander G. Ojciec mężczyzny nie zgadza się z ustaleniami śledczych.
"To jakiś koszmar. Przyszli po syna i go aresztowali. On nie miał z tym nic wspólnego. Mówią, że pomagał mu w ucieczce. To jakiś absurd" – mówi w rozmowie z "Faktem" ojciec zatrzymanego. "Z tego, co wiem, syn spędzał noc ze swoją ukochaną. Można ją o to zapytać. Przecież wszystko jest do sprawdzenia. W budynku są kamery i można to zweryfikować. Osobiście nie wierzę w to, że Aleksander pomagał sprawcy wypadku w ucieczce" – dodaje. Czytaj dalej pod materiałem wideo.
Ostra odpowiedź prokuratury
Prokuratura Okręgowa w Warszawie nie ma jednak wątpliwości, że znajomi ponoszą przynajmniej częściową odpowiedzialność za wypadek na Trasie Łazienkowskiej. Koledzy Łukasza Ż. najpierw pili z nim wódkę (śledczy dysponują nagraniami z monitoringu, na których dokładnie widać, kto ile wypił i jakiego alkoholu), po czym wszyscy razem wsiedli w wypożyczone samochody udostępnione przez jednego z uczestników balangi i wyruszyli w szaleńczy rajd po Warszawie. Wiadomo też, że Łukasz Ż. po doprowadzeniu do tragedii kontaktował się z kolegami, po czym zbiegł do Niemiec. Tu nie ma miejsca na uczucia, ważne są fakty.
"Kierujemy się, pracując nad sprawą materiałami dowodowymi, a nie ojcowskimi czy matczynymi uczuciami" – mówi bez cienia wątpliwości rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie prok. Piotr Antoni Skiba. Już teraz śledczy są w posiadaniu niezbitych dowodów, a z każdym dniem pojawiają się nowe informacje. "Sprawa jest rozwojowa. Cały czas przesłuchujemy nowych świadków" - dodaje.