Trwający trzy lata poszlakowy proces dobiegł końca. Sąd wyrok dożywocia dla Mariusza W. ogłaszał pustej ławce, bo oskarżony nie chciał przyjechać z aresztu.
11 lutego 2011 r. Mariusz W. umówił się z Dariuszem S., przedsiębiorcą z Legionowa, od którego wynajmował dwa lokale na firmę. Policjant miał zapłacić 14 tys. zł zaległego czynszu i poznać mężczyznę z bogaczem, który miał chrapkę na jego nieruchomości. Biznesmen ze spotkania nie wrócił.
Komendant tego samego wieczoru pojawił się w swojej jednostce i oddał do magazynu broń należącą do podwładnego Mariana O. Twierdził, że roztargniony funkcjonariusz zostawił ją u niego na biurku. Namówił policjanta przyjmującego pistolet P-64, żeby wpisał inną godzinę zwrotu. - Żeby tamten nie miał kłopotów - tłumaczył. Rodzina biznesmena następnego dnia zgłosiła zaginięcie. Mariusz W. namówił kolegę taksówkarza, by zeznał, że byli razem poprzedniego wieczoru. Obiecywał też żonie Dariusza S., że pomoże w poszukiwaniach.
Miesiąc później mieszkaniec Kałuszyna znalazł w ogródku nadpaloną dłoń, którą pies przyniósł ze spaceru. Potem w lesie w Wieliszewie odkryto pogorzelisko i zwęglone fragmenty ciała Dariusza S. Podczas sekcji w plecach i głowie biznesmena znaleziono cztery pociski pasujące do broni, którą komendant zwrócił w dniu zniknięcia biznesmena. Wtedy koledzy Mariusza W. przestali go kryć i ten trafił za kraty pod zarzutem zabójstwa. Nigdy się do niego nie przyznał. Mimo to sąd nie miał wątpliwości. - Mariusz W. jest winny i działał wyjątkowo perfidnie. Jeżeli policjant dokonuje zabójstwa, to dyskwalifikuje go to nie tylko jako funkcjonariusza, ale i jako człowieka - podsumował sędzia Piotr Janiszewski. Obrona już zapowiedziała apelację.
Zobacz: Warszawa: Nożownicy idą za kraty na 25 lat
Czytaj: Weekend bez Łodygowej
Najlepsze wideo: tv.se.pl