Okazało się, że jednodniowe badanie w szpitalu przy Nowowiejskiej nie pozwoliło lekarzom na wydanie werdyktu na temat jego kondycji psychicznej. A tym samym - czy jest on w stanie brać udział w rozprawach. - To jest chory człowiek i powinien móc się leczyć, a nie siedzieć w kryminale. To, co zrobił, to nie było zaplanowane przestępstwo, tylko wybryk zdesperowanego człowieka - mówi w rozmowie z "Super Expressem" Leszek Wróbel z kancelarii adwokackiej, która broni Grzegorza L.
Mężczyzna oskarżony jest o kradzież ponad miliona złotych. W sierpniu ubiegłego roku 42-latek jako konwojent firmy Konsalnet odebrał gotówkę z ponad 20 punktów w Warszawie, po czym zapadł się pod ziemię. Wpadł w grudniu w Kazimierzu Dolnym.
Podczas pierwszej i jedynej rozprawy sądowej Grzegorz L. wyznał, że w firmie Konsalnet pracował na umowie śmieciowej po kilkanaście godzin dziennie, a autem jeździł sam, żeby było taniej. Był wyzyskiwany i mobbowany, dlatego w końcu coś w nim pękło. Dopiero podczas procesu okazało się, że mężczyzna dwa lata temu przeszedł poważny udar i nie wrócił do pełnej sprawności.