W styczniową noc 2006 roku Hubert Nowak, jadąc Puławską, wpadł w poślizg. Jego auto dachowało i uderzyło w słup energetyczny, który przygniótł samochód. Gdy na miejsce dotarła karetka pogotowia, okazało się, że ze słupa zwisają kable, a auto może być pod napięciem. Trzeba więc było najpierw usunąć przeszkodę. Andrzej M., lekarz z 40-letnim doświadczeniem, jednak nie poprosił o wyciągnięcie ofiary z auta. Sięgając przez okno, zbadał mu tylko tętno, zaświecił latarką w jedno oko i orzekł zgon.
Na miejsce zostali wezwani prokurator i policjant z WRD, ale gdy się pojawili, okazało się, że kierowca żyje! Rusza okiem i ustami. I dopiero wówczas udzielono chłopakowi pomocy. Przez te kilkadziesiąt minut jednak wstrząs mózgu spowodował trudno odwracalne zmiany w organizmie.
W piątek - po 9 latach od wypadku - zapadł wyrok. W tym czasie prokuratura trzykrotnie umarzała sprawę, a proces w sądzie był zawieszany nawet na ponad rok. Lekarz Andrzej M. został skazany na 6 miesięcy więzienia w zawieszeniu na 2 lata. Sąd wziął pod uwagę jego niekaralność. - I nie chodzi o to, że oskarżony nie badał poszkodowanego, gdy istniało niebezpieczeństwo porażenia prądem. Ale że nie zbadał pacjenta prawidłowo wówczas, gdy już mógł to zrobić, i została wszczęta procedura stosowana tylko w przypadku wypadków śmiertelnych - uzasadniła wyrok sędzia Justyna Dolhy.
Polecamy: Warszawa. Czas na wybór przedszkola
- To jest mądry wyrok sądu. My nie szukaliśmy w tym procesie zemsty, tylko sprawiedliwości - skomentował Andrzej Nowak, ojciec Huberta, jednocześnie radca prawny występujący jako oskarżyciel posiłkowy. Jego syn po tamtym wypadku jest niepełnosprawny, ma kłopoty z mówieniem i chodzeniem. - Hubert codziennie przechodzi rehabilitację. Jest powolny postęp. I mamy nadzieję, że kiedyś całkowicie wyzdrowieje - mówi pan Andrzej. Sam Hubert ma do lekarza żal. - Dobrze jednak, że jest ze mną lepiej, niż było - mówi. Wyrok nie jest prawomocny.
Zobacz: Warszawa. Big Brother na Bemowie