Morderstwo Jolanty Brzozowskiej. Dziewczyna przed śmiercią przeżyła przerażające tortury
Zanim Krzysztof O. stał się osobą publiczną, niemal trybunem ludowym walczącym o zaostrzenie prawa (a potem mającym samemu kłopoty z prawem), był właścicielem niewielkiej firmy „Abigel”, która miała biuro w mieszkaniu na Białołęce przy ul. Erazma z Zakroczymia. Tu mieścił się punkt xero i miejsce kolportowania krzyżówek. W tym biurze zatrudnił 22-letnią Jolantę Brzozowską – energiczną, zorganizowaną, pogodną i pracowitą szwagierkę. W pracy pomagał jej m.in. Marcin M. „Jogi”, uczeń liceum znajdującego się przy ul. Szczawnickiej w Warszawie. Do tej samej szkoły, choć do innych klas, chodzili jego kumple – Monika O. „Osa” oraz Robert G. „Gołąb”. Wszyscy rocznik 1977. Razem imprezowali, nie stronili od alkoholu i narkotyków, bywali na wagarach, ale poważnych zatargów z prawem nie mieli.
Przed studniówką w ich głowach zrodził się plan, by okraść jakiś sklep i zdobyć pieniądze na – jak to nazwali – umilacze na szkolnej imprezie. Po namyśle uznali jednak, że prościej będzie okraść biuro „Abigel” – a sprzęt spieniężyć. W firmie była przecież Jola, którą uznali za nieszkodliwą. Na wypadek problemów uzbroili się jednak w nogę od stołu, kij bejsbolowy, nóż i rękawiczki. Mieli nimi zdemolować biuro, gdy „Osa” powie: „już”. Jogi zadzwonił do Brzozowskiej, uprzedzając, że po południu wpadnie i przyprowadzi koleżankę, która też chciałaby popracować i dorobić. Brzozowska przywitała ich z uśmiechem na ustach. Zaczęła rozmowę z „Osą” o pracy, przygotowała umowę... Później przed sądem przyznała, że kilka razy patrząc kobiecie w oczy, nie mogła się zdobyć, by dać sygnał „już”. To Robert nie mógł znieść napięcia i uderzył Brzozowską pierwszy. Dostała kijem w głowę, aż upadła na stół. Potem nastąpiła masakra.
Jola Brzozowska została odnaleziona z nożem wbitym w szyję. Zabójcy zadali jej 22 ciosów
Jola dostała jeszcze kilka ciosów. Marcin zaczął ją dusić (od tego na ciele miała na szyi ślady odciśniętego łańcuszka), w końcu Robert wbił w szyję nóż. „Osa” zeznawała później, że widziała przez chwilę, jak Robert kręcił tym nożem jak śrubokrętem. „Nie mogę słuchać, jak ona charcze” – mówił w szale. Osa poleciła mu wtedy zakryć twarz swetrem. Łącznie zabójcy zadali 22-latce kilkanaście ciosów nożem, nawet w oczy. Biegli patolodzy orzekli, że gdy nóż ugrzązł w czaszce zamordowanej, już nie żyła. Nie czuła już większości tych tortur. Na koniec Robert zwalił ciało Jolanty z biurka na podłogę.
Ale to nie był koniec horroru. „Osa” po całej akcji poczuła się głodna, zajrzała do lodówki i... zjadła tatara. Po czym wszyscy wyszli, zgarniając, co się dało, z biura. Próbowali zastawić sprzęt u pasera, ale – ku ich rozczarowaniu - okazało się, że to, co ukradli oprócz 400 zł (dwa telefony, pagery, magnetowid oraz biżuteria), nie było wiele warte. Po podziale wyszło 130 zł na osobę. Wydali więc część pieniędzy, idąc na pizzę...
Nie wiedzieli wtedy, że już chwilę po zabójstwie do biura na Tarchominie weszły dwie uczennice, chciały skorzystać z kserokopiarki. Za biurkiem, pod ścianą, w kałuży krwi leżała 22-latka. W boku szyi tkwił nóż. Policjanci, którzy pojawili się na miejscu, nie mogli uwierzyć, że coś takiego można zrobić drugiemu człowiekowi. Chwilę później objuczony zakupami do biura wrócił właściciel – Krzysztof O. To na niego padły pierwsze podejrzenia. Krzysztof O. założył później Stowarzyszenie Przeciwko Zbrodni, na własną rękę poszukiwał sprawców, zdobywał billingi, namierzał ukradzione telefony. W 2000–2001 był rzecznikiem praw ofiar przy MSWiA. Po latach sam popadł w konflikt z prawem.
"Wiem, że przepraszam to za małe słowo" - oświadczyła Monika O.
W czasie gdy śledczy szukali morderców Brzozowskiej, „Gołąb” „Osa” i „Jogi” jakby nigdy nic bawili się na studniówce. Z zeznań ich kolegów ze szkoły wynikało, że ich sposób bycia nie zmienił się w ogóle. Przez miesiąc nie dali po sobie nic poznać. Wsypał ich Marcin M., który jako jedyny przyznał się do zabójstwa dziewczyny. Ale nie wziął udziału w wizji lokalnej odtwarzającej przebieg wypadków. Zgodzili się na niego Monika i Robert.
– Popełniłem czyn okrutny i straszny. Proszę sąd o danie mi szansy, której ja nie dałem pani Brzozowskiej – mówił podczas przesłuchań.
– Ciężko mi o tym mówić, nie przyczyniłam się do śmierci tej kobiety. Wiem, że „przepraszam” to za małe słowo – oświadczyła Monika O.
– Niech sąd sprawiedliwie osądzi mnie za to, co zrobiłem – powiedział Robert G. W marcu 1998 r. sędzia Sądu Wojewódzkiego w Warszawie Piotr Janiszewski skazał trójkę maturzystów na dożywocie. – Jako żywo nie pamiętam takiej sprawy… Nawet jeśli zamierzali zabić, to przecież nie musieli zadawać tak strasznych obrażeń, pastwić się w niewyobrażalny sposób! – mówił, ogłaszając wyrok.
Monika O. była wtedy pierwszą w Polsce kobietą skazaną na dożywocie. Do dziś chyba – najmłodszą zbrodniarką, która usłyszała taki wyrok. Rok temu po raz pierwszy mogła się ubiegać o przedterminowe zwolnienie. Jak się dowiedzieliśmy, zmieniła nazwisko, w pewnym momencie miała status więźnia N (niebezpieczny). Jest osadzona w zakładzie w Opolu, Marcin M. odsiaduje karę w Wojkowicach, Robert G. – w Iławie.