Łukasz Ż. drwi ze wszystkich. Śmierć człowieka niczego go nie nauczyła?
Łukasz Ż., to osoba dobrze znana policji. Mimo dość młodego wieku wielokrotnie stawał przed obliczem sądu. Drwił sobie z prawa siadając pod wpływem za kierownicę. Sąd pięciokrotnie zakazywał mu jazdy. Był karany za złamanie zakazu, oszustwa i posiadanie narkotyków. Spędził już 11 miesięcy w więzieniu.
W końcu doszło do tragedii. 14 września wieczorem czteroosobowa rodzina wracała do swojego domu na warszawskim Grochowie. Jechali Trasą Łazienkowską, gdy nagle w tył ich opla z ogromną siłą wbił się biały volkswagen. Rafał P. († 37 l.) zginął na miejscu. Jego żona i dwoje dzieci trafiły do szpitala. Łukasz Ż. uciekł. Nie tylko nie udzielił im pomocy, ale pozostawił też we wraku białego auta swoją ciężko ranną dziewczynę, Paulinę (20 l.).
Po wszystkim próbował się ukryć za granicą. Śledczy wydali za nim Europejski Nakaz Aresztowania. Kilka dni później wpadł w szpitalu w niemieckiej Lubece. Trafił do aresztu, a prokuratura złożyła wniosek o uproszczoną ekstradycję uciekiniera do kraju. Ten jednak za wszelką cenę starał się uciec od odpowiedzialności. Odmówił procedury, przez co w ręce polskich organów ścigania trafił dopiero w zeszły czwartek (14 listopada).
Czy śmierć człowieka niczego go nie nauczyła? – Weź pan się zwijaj z tą kamerą! – rzucił bezczelnie do nagrywającego go policjanta. Był butny również po doprowadzeniu do prokuratury. – Mężczyzna przekomarzał się ze śledczymi i odmawiał podania podstawowych informacji, takich jak dane osobowe. Przyznał się do zarzucanych czynów, ale odmówił składania wyjaśnień – przekazał na piątkowej konferencji prasowej prok. Piotr Skiba z Prokuratury Okręgowej w Warszawie.
Śledczy zdradzili wtedy nowe szokujące ustalenia. Kilkadziesiąt minut przed zdarzeniem drogowy bandyta bawił się w jednym z warszawskich klubów. W krótkim czasie wypił osiem kieliszków wódki, a zaraz po tym wsiadł za kierownicę. Na Trasie Łazienkowskiej wcisnął gaz do samej podłogi. – Przez pięć sekund poprzedzających wypadek samochód przyspieszał od 205 do 226 km/h. Nie było śladów hamowania. Kierowca nagrywał swoją jazdę telefonem, trzymając go w jednej ręce – mówił prok. Skiba.
Łukasz Ż. usłyszał zarzut spowodowania wypadku ze skutkiem śmiertelnym, ciężkimi obrażeniami u pozostałych uczestników i złamania zakazu prowadzenia pojazdów. Za te czyny grozi mu do 12 lat więzienia. Postępowanie jeszcze się nie zakończyło. Gdy wpłyną kolejne opinie biegłych, prokuratura może rozszerzyć zarzuty.