Łukasz Ż. jest już w Polsce. Trafił do aresztu w Warszawie
Sprawę wypadku, w którym zginął ojciec czteroosobowej rodziny, poruszaliśmy na łamach „SE” wielokrotnie. W nocy z 14 na 15 września pędzący Trasą Łazienkowską w Warszawie volkswagen arteon z wielką siłą huknął w tył osobowego forda. Na miejscu zginął pasażer Rafał. Jego żona i dwoje dzieci trafiły do szpitala. Zdaniem śledczych, to Łukasz Ż. kierował. Był pijany. Tak samo, jak troje jego kolegów, którzy jechali z nim autem. W samochodzie była też Paulina – dziewczyna Łukasza. 26-latek uciekł nie udzielając ciężko rannej dziewczynie. Jego koledzy odganiali świadków, próbujących ją ratować.
Łukasz Ż. jest dobrze znany stołecznej policji. Miał na koncie 5 zakazów prowadzenia pojazdów, był karany za jazdę po pijaku i posiadanie znacznej ilości narkotyków. Siedział w więzieniu. Na wolności wczuwał się w szefa osiedla, terroryzując sąsiadów. – Baliśmy się zwrócić mu uwagę. Gdy go zamknęli, był w końcu spokój – mówili nam mieszkańcy warszawskich Bielan.
Łukasz Ż. chciał uniknąć ekstradycji
Gdy zniknął po wypadku, wszystkie służby pilnie ruszyły jego tropem. W ciągu kilku dni udało się zatrzymać osoby, które pomogły mu w ucieczce i zacierały ślady. Ż. został zatrzymany w szpitalu w niemieckiej Lubece. Trafił tam prawdopodobnie z uwagi na obrażenia, jakich doznał rozbijając się kilka dni wcześniej samochodem.
Polska prokuratura chciała przyspieszonej ekstradycji uciekiniera. Ten jednak się jednak na nią nie zgodził, co wydłużyło proces. Po niecałych dwóch miesiącach niemiecki konwój dowiózł go do przejścia granicznego w Kołbaskowie. Tam przejęli go polscy policjanci. Pod ich eskortą drogowy bandyta trafił do aresztu przy ul. Ciupagi 1 w Warszawie.
Dziś (15 listopada) do południa zostanie doprowadzony do Prokuratury Rejonowej Warszawa-Śródmieście. Tam odbędzie się przesłuchanie, po którym prawdopodobnie usłyszy zarzuty. Jak dowiedzieliśmy się nieoficjalnie, zgromadzone dowody mają być przełomowe i mogą jeszcze bardziej obciążyć domniemanego sprawcę i jego kolegów.