Śmierć maleńkiej Hani z Przęsławic pod Sochaczewem wstrząsnęła całą Polską. W Wielki Piątek, dziewczynka była na spacerze z tatą. Nagle rozpędzone białe infiniti z hukiem wjechało w dziecięcy wózek, a Hania wypadła i nadziała się na metalowe ogrodzenie. Ojciec zdążył odskoczyć i cudem uniknął śmierci. Ranna dziewczynika była reanimowana przez ratowników i lekarzy z Lotniczego Pogotowia Ratunkowego, ale pomimo licznych wysiłków nie udało się jej uratować. Dziadek Hani opowiedział Super Expressowi o wstrząsających szczegółach wypadku, o których możecie przeczytać W TYM MIEJSCU.
Sprawca wypadku, 61-letni mieszkaniec Warszawy uciekł z miejsca zdarzenia. Został schwytany przez policję dzień później. Mężczyzna nie przyznał się do winy i został tymczasowo aresztowany na trzy miesiące.
Na pogrzebie Hani była tylko najbliższa rodzina. Wokół białej trumienki ustawiono wieńce, paliły się świece. Ksiądz, który odprawiał nabożeństwo w poruszających słowach pożegnał dziewczynkę i sam trudno opanowywał emocje. Po mszy za trumienką szli zdruzgotani rodzice, trzymali się za ręce, a na ich twarzach widać było rozdzierający serce ból. Około dwudziestu osób przeszło w kondukcie na cmentarz. Tam po złożeniu ciała dziewczynki do grobu, nad mogiłą pozostało morze białych kwiatów.
ZOBACZ TEŻ: Maleńka Hania umierała w męczarniach. Poruszające pożegnanie dziewczynki. "Serce rozdziera rozpacz"
Na miejscu wypadku w Przęsławicach nadal palą się znicze, leżą też pluszowe maskotki. Mieszkańcy i rodzina nadal nie pogodzili się z okrutną tragedią, jaka ich dotknęła.