Warszawa, Mokotów. Przy ul. Sonaty zamordowano wybitnego artystę - Zdzisława Beksińskiego. Od tamtej zbrodni minęło 19 lat
W obrazach Zdzisława Beksińskiego jest wszystko, co tkwi w duszy człowieka. Samotność, cierpienie, strach przed śmiercią i inne ludzkie lęki.
– Maluję śmierć, by choć przez chwilę o niej zapomnieć – mówił artysta. Nie mógł wiedzieć (choć może przeczuwał, ale z nikim się tym przeczuciem nie dzielił), że umrze w najtragiczniejszy z możliwych sposobów: zamordowany. Kto oglądał film „Ostatnia rodzina”, ten wie, że Beksiński tworzył te wielkie obrazy w komunistycznej, zagraconej klitce na Mokotowie, przy ogłuszającej muzyce. Sam mistrz mówił, że metr kwadratowy wystarczy dla wyobraźni. I w tej klitce, przy swoich obrazach – zginął.
– Nad rodziną Zdzisława Beksińskiego wisi dziwne fatum, jego syn Tomasz popełnił samobójstwo, żona Zofia zmarła po długiej chorobie, a jedyny człowiek, który mógł się nazywać jego uczniem, Adrian Kędzia, musiał przestać malować z powodu poważnej wady wzroku. Nie wiem, ile jeszcze nieszczęść spotka Beksińskiego, ale tak tragedia pasuje bardzo do jego sztuki – mówił o Beksińskim, koledze po fachu, wybitny malarz Jerzy Duda-Gracz, gdy Beksiński jeszcze żył. Ani on, ani sam Beksiński nie mogli wówczas przypuszczać, że oswajający śmierć w swoich obrazach zakończy życie w wieku 75 lat z rąk człowieka, który poprosił go o pomoc.
Polecany artykuł:
Morderstwo artysty. Dlaczego Robert K. zabił Beksińskiego?
W nocy z 21 na 22 lutego 2005 r., na kilka dni przed 76. urodzinami Zbigniew Beksiński został zadźgany nożem. Do mieszkania artysty przy ul. Sonaty na Mokotowie przyszedł Robert K. (19 l.) nastolatek, którego rodzina pomagała Beksińskiemu w codziennym życiu. Poprosił o gotówkę. Pieniądze były potrzebne nastolatkowi do spłaty długu zaciągniętego w dyskotece kilka miesięcy wcześniej u miejscowych bandytów. Był zdesperowany, szantażowano go, a dług rósł z każdym dniem.
Robert K. wiedział, że Beksiński, że jest uznanym malarzem i przewidywał, że może posiadać sporo pieniędzy. Liczył na 10 tys. zł. Był przygotowany, by postraszyć artystę, gdyby ten odmówił mu gotówki. Wziął ze sobą nóż. Malarz – zgodnie z przewidywaniami – stwierdził, że nie da pożyczki 19-latkowi i powiedział mu, że zaraz zadzwoni do jego ojca.
Wtedy rozwścieczony Robert K. rzucił się na Beksińskiego i zadał artyście 17 ciosów nożem w klatkę piersiową. Gdy go dźgał, jego 16-letni kuzyn czekał na klatce schodowej. Po krwawej jatce Łukasz K. wszedł do mieszkania i pomógł 19-latkowi wycierać krew z podłogi. Nastolatkowie rozebrali zwłoki Zdzisława i wynieśli je na balkon. Z mieszkania ofiary ukradli dwa aparaty fotograficzne i kilkadziesiąt płyt CD. Gdy wychodzili, zamknęli drzwi.
Śledczy opisywali, że po wejściu do mieszkania rzucił się w oczy rozgardiasz jakby po szamotaninie. Na podłodze, na meblach rozmazane ślady krwi. A Beksiński ufał tylko najbliższym, nie wpuściłby do mieszkania nieznajomego… Tych, z którymi się nie przyjaźnił, Zdzisław Beksiński przyjmował w stroju wizytowym. Przy bliskich był ubrany na luzie. Gdy znaleziono go martwego, miał na sobie szorty i koszulę z krótkim rękawem…
Łukasz K. twierdził przed sądem, że pomógł Robertowi w zbrodni ze strachu. Kuzyn miał mu grozić, że jeśli wszystko się wyda, razem trafią do więzienia. Aresztowano ich obu zaledwie po dwóch dniach – 19-latek przyznał się do morderstwa. W 2006 r. został skazany na 25 lat więzienia (jeśli nie wyszedł przed terminem, zostało mu dziś do odsiadki jeszcze 8 lat), a jego kuzyn Łukasz za „psychiczną pomoc w zabójstwie” dostał jedynie pięć lat w zawieszeniu.
– Nie ma wątpliwości, że zabójstwa Zdzisława Beksińskiego dokonał Robert K., bo wielokrotnie przyznawał się do tego czynu – podkreślał sędzia Sądu Okręgowego w Warszawie, uzasadniając skazanie go na ćwierćwiecze za kratami.
Pogrzeb artysty odbył się kilka tygodni po jego śmierci, 8 marca 2005 r. Beksiński został pochowany w Sanoku. Spoczął w rodzinnym grobowcu obok swojej żony Zofii, syna Tomasza, rodziców Stanisława i Stanisławy i dziadków, Władysława i Heleny.