To się kiedyś musiało tak skończyć! Wielu mieszkańców odgrażało się, że jeśli firma śmieciowa nie opróżni im pojemników, wysypią śmieci albo przed domem Hanny Gronkiewicz-Waltz (62 l.), albo przed siedzibą MPO. Mieszkaniec Białołęki zirytowany oczekiwaniem na ekipę śmieciową zdecydował się ruszyć do samego prezesa firmy.
- Chyba zgubiliście moją posesję, bo śmieciarki dotąd omijały mój adres przy Dębowej, więc przywiozłem prezesowi zgubę - zakomunikował wczoraj rano w siedzibie MPO Piotr Płocharski, wchodząc z workami pełnymi domowych odpadków. Po chwili konsternacji na portierni wylądował u prezesa. Tam miał okazję wyjaśnić, że śmieciarka miała mu opróżnić pojemnik ze zmieszanymi odpadami 7 sierpnia, ale nikt nie przyjechał.
Zawiózł smieci do... MPO
- Dwukrotnie dzwoniłem na infolinię MPO. Udało mi się połączyć po... 46 minutach oczekiwania. To już jest skandal! A tam pani oświadczyła, że co prawda firma ma ekipę interwencyjną, ale ona nie może jej wysłać. W efekcie od trzech tygodni miałem nieodebrane śmieci - wyjaśnia poirytowany mieszkaniec Białołęki. Prezes Krzysztof Bałanda worki przyjął. Przeprosił gościa za nieprawidłowości. - Ja nie będę wpierał, że wszystko jest w porządku, bo wiem, że nie jest.
Czytaj: Warszawa. MPO wywozi śmieci na raty
Czasami to wina naszych pracowników, czasami wina mieszkańców, bo nie wstawiają pojemników, nie dają kluczy do altanek, a zdarza się, że nie chcą wpuścić naszej ekipy. Ale tu niestety działa efekt skali. Jeśli mamy do obsłużenia 60 tys. posesji, to dwa procent niezadowolonych oznacza ponad tysiąc osób. Pan jest jednym z nich. Postaramy się naprawić wszystkie niedociągnięcia - stwierdził prezes Bałanda.
ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail