34. Maraton Warszawski jak w poprzednich latach przyciągnął tłumy amatorów sportu. 7 tys. osób przebiegło ze Stadionu Narodowego ulicami Śródmieścia, Mokotowa i Ursynowa. Mimo że bieg zaczął się o godz. 9, a zwycięzca przeciął linię mety już o godz. 11.15, to cała impreza i związane z nią utrudnienia dla kierowców trwały znacznie dłużej.
Mieszkańcy pomstowali nie tylko na same utrudnienia, ale przede wszystkim na chaos i brak informacji. - Ulica Rosoła na Ursynowie miała zostać wyłączona z ruchu kilka minut przed godz. 10. Ale już kwadrans po godz. 9 zaraz za skrzyżowaniem z ul. Wąwozową droga była zamknięta, a służby kierowały samochody w prawo. Po co wcześniej organizator informował o godzinach zamknięcia ulic, skoro i tak nie miały one nic wspólnego z rzeczywistością? - zachodzi w głowę Grzegorz Ługowski (25 l.) z Ursynowa.
Podobnie było na całej trasie maratonu.
- Żadnych znaków ani informacji o objazdach - opowiadał inny stołeczny kierowca.
Trasa tegorocznego Maratonu Warszawskiego prowadziła ze Stadionu Narodowego przez most Poniatowskiego (który częściowo został zamknięty dla samochodów już w sobotę wieczorem), Nowym Światem i Krakowskim Przedmieściem. Później uczestnicy zbiegali na Wisłostradę i dalej w kierunku Mokotowa ul. Czerniakowską, Witosa oraz ul. Rosoła, al. KEN, a Puławską biegacze wracali do Śródmieścia i docierali na metę na płycie Stadionu Narodowego.
Nic więc dziwnego, że jeśli ktoś chciał przejechać na drugą stronę Wisły, to albo utykał w korku na objeździe, albo stał i czekał, aż maraton przebiegnie i policjanci otworzą zamknietą ulicę.