Wielkie sprzątanie gruzu z ronda Dmowskiego, żeby kostka brukowa nikogo nie sprowokowała. Zabezpieczenie fotoradarów na Moście Poniatowskiego, jakby miał nim przejść huragan. Ogradzanie nawet koszy na śmieci. Ściąganie policji do stolicy z połowy Polski. Warszawa na Marsz Niepodległości przygotowana była jak na wojnę.
- To najbezpieczniejszy Marsz Niepodległości od kilkunastu lat. Nic nas nie zaskoczyło, taktyka była słuszna - ogłosił wieczorem 11 listopada rzecznik stołecznej policji nadkom. Sylwester Marczak, gdy tysiące demonstrantów z biało-czerwonymi flagami przelały się już ze Śródmieścia na Pragę. Już w środę wieczorem promieniście do stolicy sunęły sznury radiowozów jako wsparcie do zabezpieczenia trasy marszu.
Straż Narodowa, jak donosił przed demonstracją Robert Bąkiewicz „za punkt honoru postawiła sobie” zapewnienie bezpiecznego udziału w demonstracji. To straż obywatelska zasłoniła płachtami ten rejon mostu Poniatowskiego, gdzie rok temu rzucono petardę w okna i zapaliło się mieszkanie. Nie obyło się bez incydentów i prowokacji (grupka demonstrantów ostentacyjnie podpaliła plakat z wizerunkiem Donalda Tuska i flagę niemiecką), ale – co najważniejsze - nie doszło do zamieszek, jak rok temu. - Zatrzymano mniej niż 10 osób, głównie za posiadanie narkotyków - podsumował Sylwester Marczak.