Proces w sprawie śmierci Jasia toczy się przed warszawskim sądem już od ponad roku. Chłopiec zmarł na sepsę w 2008 roku tuż przed Wigilią. Groźnej choroby nie potrafili zdiagnozować lekarze ze szpitali przy ul. Litewskiej, Niekłańskiej i Wolskiej. Zaniepokojonych pogarszającym się stanem zdrowia dziecka rodziców odsyłali z jednej kliniki do drugiej. W piątek miała się odbyć kolejna rozprawa, w której na ławie oskarżonych zasiadło sześciu medyków.
Sąd miał na niej przesłuchać w charakterze świadka anestezjologa ze Szpitala Dziecięcego przy ul. Litewskiej. Był on na sali podczas bezskutecznej reanimacji małego Jasia. Na posiedzeniu nie pojawiła się jednak jego adwokat. Z tego powodu sędzia wyznaczyła kolejny termin.
– To już chyba szósta z kolei rozprawa, na której nie ma pani mecenas. Nie wiadomo dlaczego nie przychodzi. Ostatnio poinformowała sąd, że jest w złym stanie zdrowia, ale nie dostarczyła zwolnienia lekarskiego – opowiada wzburzona Anna Kęsicka. Nie kryje rozżalenia z powodu takiego zachowania pani adwokat.
– Nie rozumiem, dlaczego nie wyznaczy zastępstwa. Lekarz, którego broni, nie wyraża zgody na prowadzenie rozprawy pod jej nieobecność, dlatego sąd za każdym razem przesuwa termin posiedzenia – dodaje matka Jasia. Rodzice są przekonani, że takie postępowanie to specjalna strategia pani mecenas. – Moim zdaniem to ewidentna gra na czas. Od śmierci naszego synka minęło już sześć lat.
Sprawa może się przedawnić. Najwyraźniej na tym zależy obrońcy jednego z oskarżonych lekarzy – przyznaje Tomasz Olczak, tata Jasia. To on był przy chłopcu w ostatnich chwilach jego życia. Do dzisiaj sąd go nie przesłuchał. Podobnie jak biegłych. Zachowanie nieobecnej mecenas krytykuje prokurator Bartosz Tomaczak.
– Jeśli ma problemy ze zdrowiem, to powinna wyznaczyć swojego zastępcę. To wyjątkowo nieprofesjonalne podejście – komentuje. Jego zdaniem proces może się przeciągnąć jeszcze o kolejny rok.