- To zwykłe chamstwo. Tylu ludzi tu czeka i czas marnuje - komentował wczoraj Jerzy Rosołowski (76 l.), który jak setki innych osób zamiast w gabinecie lekarskim wylądował za policyjnymi taśmami na parkingu przed Szpitalem Bródnowskim. Spędził tam blisko trzy godziny, patrząc, jak policyjne służby z psami przeszkolonymi w poszukiwaniu ładunków wybuchowych przeczesują samochody i budynki placówki. - Jestem po operacji nogi. Czekałem na wizytę u chirurga pół roku i mam nadzieję, że mi nie przepadnie przez to zamieszanie - mówi pan Jerzy, dla którego każdy krok to spory problem.
O to samo martwili się zresztą niemal wszyscy wyproszeni z poradni i izb przyjęć pacjenci. - Miałem się zgłosić na operację zaćmy, więc przyjechałem, a tu policjanci i poprosili, żeby wyjść na zewnątrz. Operację mam mieć jutro i mam nadzieję, że to się nie zmieni - mówi Julian Leński (78 l.), który przez dwie godziny czekał na możliwość wejścia do Szpitala Bródnowskiego. Na szczęście w żadnej z czterech ogarniętych alarmem placówek nie trzeba było ewakuować leżących na oddziałach pacjentów.