- Podróż metrem jest koszmarem, co chwilę w tym tłoku ktoś pcha człowiekowi łokieć w wątrobę. Jeszcze zanim dojadę do pracy, wzrasta mi poziom stresu - żali się pracująca w biurze Marta Padzik (26 l.). Podobnych głosów od oburzonych ściskiem i spóźnianiem się pociągów warszawiaków jest mnóstwo. Władze Metra Warszawskiego w końcu zareagowały na skargi i zleciły analizę ruchu w metrze. Wyszło im, że faktycznie nie jest najlepiej. Pociągi zamiast 35 sekund tracą na postoju na niektórych stacjach nawet 3 minuty. Najdłużej czeka się na Słodowcu, Placu Wilsona i Dworcu Gdańskim. Opóźnienia na całej linii w skrajnych przypadkach dochodzą nawet do 9 minut!
Wnioski z tej analizy są jednak zdumiewające. Według prezesa Metra Jerzego Lejka opóźnienia powodujemy sami, bo nie potrafimy jeździć metrem! Sugerują to zasady korzystania z podziemnej kolejki, które zamieściło Metro na swojej stronie internetowej. Prezes Lejk i jego specjaliści radzą tam np., byśmy nie stawali blisko drzwi ani krawędzi peronu, nie wpychali się na siłę do wagonu, tylko czekali na następny pociąg i zamiast wsiadać do pierwszego i ostatniego wagonu, wsiadali do tych środkowych, bo jest w nich więcej miejsca. Każdy, kto korzysta z podziemnej kolejki, dobrze wie, że przy panującym na stacjach tłoku te wskazówki nie mają sensu. Przy napierającym tłumie na wypełnionym po brzegi peronie trudno o zachowanie bezpiecznej odległości od żółtej linii, a pociągi są często tak zatłoczone, że nie da się wcisnąć do trzech kolejnych składów, w których wszystkie wagony są zapchane po równo!
Rzecznik Metra Warszawskiego, Krzysztof Malawko (54 l.), zapewnia, że spółka nie chce nikogo pouczać. - Szukamy przyczyn opóźnień, bo sami ich do końca nie rozumiemy, a zależy nam na komforcie pasażerów. To wstęp do dyskusji, być może zmiana zachowań pomoże - mówi.
A może tak zamiast strofować pasażerów, poszukać rozwiązań u siebie i po prostu wypuścić na tory więcej pociągów?