Na Białołęce jest dziś zaledwie sześć miejskich przedszkoli, a w nich 1200 miejsc. A mieszkańców i dzieci z roku na rok przybywa. Dzielnica, nie czekając na wyniki rekrutacji, ogłosiła po raz pierwszy konkurs na 700 miejsc dla czterolatków w placówkach niepublicznych. Musiała, bo czterolatki w tym roku mają miejsca gwarantowane. Na oferty urzędnicy czekają do 16 kwietnia. Jednak prognozy nie są optymistyczne, bo zainteresowanie przedszkoli prywatnych jest małe - nie mają żadnego interesu w tym, by przyjmować maluchy po takiej stawce, jak przedszkole samorządowe. A tylko tyle urząd dzielnicy może zaoferować w przetargu.
Jeśli nie uda się zapewnić maluchom miejsc w pierwszym przetargu, zostanie ogłoszony kolejny. - Wówczas jednak chciałbym, by było to 1500 miejsc, także dla pięciolatków, które dziś chodzą do oddziałów przedszkolnych w podstawówkach - zapowiada burmistrz Jaworski. Istnieje jednak ryzyko, że drugiego przetargu nie uda się rozstrzygnąć przed wrześniem. A wówczas rodziców czekają opóźnienia w posłaniu dziecka do przedszkola.
Władze Białołęki myślą też perspektywicznie: zgodnie z ustawą od 2017 roku muszą zapewnić miejsca w przedszkolach także trzylatkom. - Więc budujemy na potęgę! - stwierdza burmistrz. Budowane są dziś cztery nowe przedszkola na tysiąc miejsc i trzy żłobki. Koszt - 90 mln zł. Na taką skalę żadna inna dzielnica jeszcze przedszkoli nie budowała. Ale będą one gotowe za 2-3 lata.
Na razie tylko Białołęka postanowiła w przetargu znaleźć dzieciom brakujące miejsca. Można się jednak spodziewać, że podobny problem, być może na mniejszą skalę, dotyczyć będzie także Bemowa. To się okaże pod koniec miesiąca, gdy urzędnicy podliczą złożone przez rodziców wnioski rekrutacyjne.
- Białołęka to już małe miasto, tutaj mieszka ponad 100 tysięcy ludzi, a jest sześć przedszkoli. To jest jakiś dramat. Ja też mam problem ze znalezieniem przedszkola dla mojego dziecka - mówi Kamil Kaczmarczyk (30 l.), ojciec 2,5-letniej Poli.