W piątek nad ranem mieszkańcy kamienicy przy ul. Mińskiej 28 na Pradze-Południe przeżyli dramatyczne chwile. Gdy większość z nich jeszcze spała, jeden z sąsiadów wyczuł zapach spalenizny. Zaczął biegać po piętrach i szukać źródła nieprzyjemnej woni. Znalazł je na parterze, gdzie z mieszkania państwa Łosiewczów wydobywał się dym.
- Gdyby nie sąsiad z pierwszego piętra, taki młody chłopak, Mikołaj to nie wiadomo jakby się to skończyło. Obudził nas i dzięki temu żyjemy – mówi Małgorzata Janiszewska (54 l.), sąsiadka państwa Łosiewiczów z naprzeciwka.
Lokatorzy kamienicy spali i nie wiedzieli, że w mieszkaniu na parterze doszło do zwarcia instalacji elektrycznej. Ale jak mówią - że kiedyś do tego dojdzie można się było spodziewać. - My tu mieszkamy jak na bombie. Instalacja w rozsypce, ściany się sypią, a mieszkania i wodę grzejemy na prąd, bo nie ma centralnego. Nieszczęście wisi w powietrzu. Ale o nas nikt nie pamięta, nawet Bóg zapomniał – nie kryje rozżalenia Jan Łosiewicz (68 l.), lokator ze spalonego mieszkania.
W styczniu tego roku w kamienicy przy Mińskiej 28 w ramach programu rewitalizacji zaczął się remont. Po wczorajszym pożarze, na pierwszy rzut poszła instalacja elektryczna. Ale to tylko prowizorka. Kable biegną po ścianie, bez żadnych zabezpieczeń.
- Wymieniamy instalację na szybko, żeby zapobiec podobnym sytuacjom jak ta z piątku. W trakcie remontu zamienimy ją na docelową – tłumaczy Andrzej Opala z Urzędu Dzielnicy Praga-Południe.
Lokatorzy liczą na urzędników, bo jak przyznają boją się, że któregoś dnia spalą się żywcem. - Następnym razem możemy nie zdążyć uciec – stwierdza Danuta Łosiewicz (71 l.). Pani Danuta i jej mąż początkowo mieli zostać w spalonym mieszkaniu, bo dzielnica nie miała dla nich miejsca gdzie indziej. W piątek po południu okazało się jednak, że sposób się znalazł. Dzielnica wynajęła im pokój w hotelu do czasu wyremontowania ich mieszkania.