Warszawa, Białołęka. Pod aresztem śledczym urządzają dyskoteki. "Koszmar"
Okolice aresztu śledczego na Białołęce w Warszawie wieczorami zamieniają się w strefę imprezową. Jednak nie dzieje się tak z powodu klubów nocnych czy koncertów, które odbywają się w dzielnicy. Problemem są tak zwane "nielegalne widzenia", które od wielu lat mają miejsce tuż pod murami aresztu.
Jak słyszymy od mieszkańców okolicy, zazwyczaj w godzinach wieczornych zbierają się grupy znajomych. Na ulicach rozbrzmiewają głośne krzyki, śpiewy. Nierzadko również dochodzi do odpalania fajerwerków i petard. Wielu mieszkańców nie kryje swojego oburzenia.
– Tuż po godzinie 20 zaczyna się prawdziwy koszmar. Słychać wrzaski, głośne śpiewy, a czasem nawet fajerwerki, wybuchy petard i przekleństwa – skarży się w rozmowie z reporterem ESKI jedna z mieszkanek okolicy.
Zjawisko "nielegalnych widzeń" nie jest niestety nowością. Jak wyjaśnia w rozmowie z reporterem ESKI radny dzielnicy Białołeka, Piotr Gozdek, takie sytuacje zdarzają się pod aresztem notorycznie, i co ważniejsze, nie tylko w Warszawie.
– To jest taka ogólnopolska tradycja niestety, że pod zakładami karnymi, w ramach nielegalnych widzeń przyjeżdżają różni znajomi, rodziny tych osadzonych i odpalają petardy, odpalają sztuczne ognie, krzyczą, próbują się porozumieć. Im jest cieplej tych ekscesów jest więcej − powiedział Piotr Gozdek, radny dzielnicy Białołęka.
Mieszkańcy nie kryją oburzenia. Wieczorne hałasy nie tylko zakłócają spokój, ale stwarzają potencjalne zagrożenie dla bezpieczeństwa. Niektórzy boją się nawet wychodzić z domów po zmroku. Gromadzące się osoby często nie stosują się do żadnych zasad, a ich zachowanie bywa nieprzewidywalne.
Jak ustalił reporter ESKI Piotr Durys, służby, po wielu zgłoszeniach od mieszkańców, w końcu zareagowały. Obiecano więcej patroli i zamontowano monitoring, aby namierzać uczestników "nielegalnych widzeń".