- Ja byłem pierwszy! - śmieje się wiceprezydent Jarosław Jóźwiak. Jego zarost sięga 2010 roku i... katastrofy smoleńskiej. - Ponieważ uwijałem się w ten trudny czas jak w ukropie, nie miałem czasu się golić i pojawił się zarost. Potem pojechałem na Kubę i nie goliłem się dalej, bo mi się nie chciało. A gdy wróciłem do Warszawy, zaczęła się powódź i znów nie miałem czasu na golenie. A po tym wszystkim ktoś powiedział, że dobrze mi z brodą. Więc została - opowiada nam Jarosław Jóźwiak. Dziś żartuje, że nawet do Hollywood trend zarastania zawitał dopiero rok później.
Wiceprezydent Michał Olszewski od czasu do czasu miewał lekki zarost. Ale ostatnio zapuścił brodę na drwala. Skąd ten pomysł? - Miałem bardzo ważną rolę w przedstawieniu "Królewna Śnieżka" w przedszkolu córki i z tego powodu zapuściłem brodę, więc jest - zdradza. Najbardziej staranny zarost ma wiceprezydent Jacek Wojciechowicz. Wcześniej nie nosił brody, ale bujną, nieujarzmioną czuprynę. Teraz i w jednym, i drugim widać wpływ dobrego fryzjera. Zarośnięty na dwa centymetry jest też sekretarz miasta Marcin Wojdat. Będzie broda na drwala? - Nie! Tylko wieczny dwudniowy zarost - słyszymy deklarację.
A jak modę na brody komentują socjologowie? - Broda dodaje mężczyźnie dojrzałości i powagi. Mężczyzna, tracący swoją dominującą pozycję, może też próbować za pomocą brody odzyskać ją, przynajmniej symbolicznie - uważa socjolog Michał Kaczmarczyk. Kto zatem dominuje wśród wiceprezydentów brodaczy? To już zupełnie inny temat.