Mój Marcin zginął w Wielkanoc

2011-04-26 3:30

Miał być ponowny ślub i nowe wspólne życie. Będzie pogrzeb. Marcin K. (†28 l.) nie mógł wysiedzieć zamknięty w wielkanocne popołudnie w domu na Bielanach i zszedł po balkonie do sąsiadów. Niestety, tą samą drogą już nie wrócił. Poślizgnął się i runął z trzeciego piętra. - Nie mogę sobie wybaczyć - mówi Kinga Lisiewska (25 l.), była żona, która w to feralne popołudnie zamknęła go w mieszkaniu.

To miały być ich pierwsze wspólne święta od rozwodu dwa lata temu. Postanowili, że po Wielkiejnocy odbiorą z rodziny zastępczej córkę i zaczną na nowo. Niedziela na zawsze przekreśliła te plany.

Zamknięty w mieszkaniu

Pani Kinga wybierała się na chrzciny dziecka kuzynki. Jej były mąż Marcin, który wrócił do niej tydzień wcześniej, trochę przesadził ze świętowaniem i miał zostać w domu przy Podczaszyńskiego. - Obiecał, że nigdzie nie wyjdzie, a ja zamknęłam drzwi na klucz i pojechałam - opowiada pani Kinga. Wtedy widziała go żywego po raz ostatni.

Zaledwie kilkadziesiąt minut później mężczyzna postanowił wyjść z mieszkania. Nie pierwszy raz nie miał kluczy i nie pierwszy raz postanowił wyjść przez balkon i zejść do sąsiadów na drugim piętrze, by ci wypuścili go na zewnątrz.

Tragiczny powrót do domu

Gdy wyszedł, dali znać pani Kindze, a ta zadzwoniła do byłego męża. - Chyba w złości powiedziałam mu: jak zlazłeś, tak wejdziesz. Nie mogę sobie tego darować - mówi przez łzy pani Kinga. Gdy przyjechała, Marcin leżał na chodniku przed blokiem. Sąsiedzi mówili, że się poślizgnął. - Podbiegłam i myślałam, że żyje. Niby oddychał, nosem sączyła mu się krew - dodaje łkając. Niestety, pogotowie stwierdziło zgon. Sprawę tej tragicznej śmierci wyjaśnia policja. Najpewniej był to nieszczęśliwy wypadek.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki