Morderstwo pary niemieckich emerytów na Mokotowie. Oskarżony: „Zrobili ze mnie zabójcę z chęci awansu”
Po niemal 13 latach od zbrodni doczekaliśmy się wreszcie początku procesu. 19 maja 20112 r. Silke G. († 63 l.) i Peter H. († 62 l.) zostali brutalnie zamordowani na warszawskich Siekierkach. Kobieta leżała obok czerwonego kampera z czterema ranami postrzałowymi. Piąta kula dosięgnęła jej męża. Sprawca dla pewności poderżnął mu gardło. Wykluczono motyw rabunkowy, bo na miejscu zostało sporo gotówki i biżuteria. Motywem mogły być narkotyki, których ślady znaleziono w kamperze. Zdaniem śledczych to Zdzisław W. zastrzelił i zasztyletował emerytów z Hamburga. Prokuratura oskarżyła go w październiku ubiegłego roku o podwójne zabójstwo na podstawie znalezionej w pobliżu miejsca zbrodni rękawicy. Były na niej ślady krwi denatki i DNA Zdzisława W.
Mężczyzna spędził znaczną część życia w zakładach karnych za napady, rozboje i włamania. Z ustaleń warszawskich śledczych wynika, że „Malowany” był karany m.in. za udział w zbrojnym gangu napadającym na tiry na przełomie XX i XXI wieku. Odpowiadał przed sądem razem z członkami gangu Jacka P. ps. Rowerek, jednej z groźniejszych band parających się drogowymi rozbojami. Ale w dniu zbrodni nie przebywał w zakładzie karnym, co umożliwiło mu popełnienie zarzucanych mu czynów. Do podwójnego zabójstwa się jednak nie przyznaje, podważając kompetencje prokuratury.
W sądzie żuł gumę, przez co trudno było go na początku zrozumieć. Wyjął ją z ust dopiero na żądanie sędziego. – Nie mam z tym nic wspólnego. Rękawiczka została znaleziona dopiero 5 dni po zabójstwie, 127 m od miejsca zbrodni. Jest na lewą dłoń, a ja jestem praworęczny i tą ręką bym strzelał, gdybym był zabójcą. Ale nim nie jestem – przekonywał 67-latek. Sędzia Paweł Dobosz poprawił go, że dowód znaleziono 3 dni po przestępstwie. Oskarżony kontynuował. – W poprzednich dniach rękawiczka była niewidoczna, jak czapka niewidka w bajkach? Ja jej tam nie zrzuciłem. Nabyta rutyna przestępcza nie pozwoliłaby mi być tak nieodpowiedzialnym, żeby ją zostawić blisko miejsca zbrodni. Nawet amator by sobie na to nie pozwolił – wyjaśnił, powołując się na swoje bogate przestępcze doświadczenie. – Wysoki sądzie, ja byłem, nie owijając w bawełnę, złodziejem. Denatka miała na sobie złotą biżuterię. Gdybym to ja był zabójcą, to na pewno bym ją zabrał!
W. twierdził też, że w latach 90. przez jego ręce przeszło wiele sztuk nielegalnej broni, którą handlował, ale do człowieka nigdy nie strzelał. I dodał, że śledczy i policjanci wrobili go dla „prestiżu i premii”. – Śledztwu przyświecała jedynie chęć awansu, jakiegoś odpowiedniego wizerunku łączącego się z prestiżem oraz premiami. To sprowadzało się do tego, żeby winnym w tej sprawie zrobić kogokolwiek nie potrafiąc ustalić żadnego motywu tej zbrodni. W rzeczy samej jest to żałosne i kompromitujące – kontynuował, czytając z zeszytu.
– Skoro to wszystko było spreparowane i dla awansu, to dlaczego czekano kilkanaście lat z zarzutami? – zbił jego argumenty sędzia Dobosz. – Nie wiem, ale policja na pewno jakiś cel w tym miała – odparł W.
Z powodu bardzo obszernych wyjaśnień oskarżonego sąd musiał odwołać przesłuchanie pierwszego wezwanego świadka, Artura P. Udało się jednak przesłuchać kolejnego. Konrad B. (35 l.) został doprowadzony z zakładu karnego, gdzie odbywa wyrok 20 lat więzienia. Podczas przesłuchań w sprawie zabójstwa z 2012 r. trzykrotnie składał różne zeznania. Ale nazwisko oskarżonego nie pojawiło się w nich ani razu. – Nie znam go i nigdy nie słyszałem tego nazwiska – powiedział. Kolejna rozprawa jest zaplanowana na 8 kwietnia.