Warszaw, Ursynów. Pan Jarosław został pochowany za życia. Na policji powiedzieli: "Pan nie żyje".
– Cóż. Stoję nad własną mogiłą – mówi dziś „Super Expressowi” zadumany pan Jarosław J. Jak to możliwe?!
Pan Jarosław dopiero niedawno został przywrócony do życia jako obywatel. Anulowano mu akt zgonu. Dlaczego w ogóle go wystawiono? Co zawiodło w państwowym systemie, że historia tego 61-letniego warszawiaka brzmi jak ponury żart?
W lutym tego roku mężczyzna został zatrzymany przez policję. Musiał odsiedzieć 100 dni za niepłacenie alimentów. W tym czasie klucze do mieszkania miał jego kolega – Wojciech O. († 56 l.). – Wiedziałem, że nie ma gdzie się zatrzymać, więc pozwoliłem mu zostać u siebie. Zostawiłem mu na stole kartkę, że zabierają mnie do aresztu. Wojtek chorował na astmę. Od ponad roku miał skierowanie do szpitala. Migał się, nie chciał tam iść. To był błąd. I niestety zmarł – opowiada nam pan Jarosław.
Ciało Wojciecha przez dwa miesiące rozkładało się w mieszkaniu na Ursynowie. Gdy na korytarzu zaczął unosić się charakterystyczny smród, sąsiedzi powiadomili policję. Strażacy wyłamali zamki. Gdy weszli do środka, martwy mężczyzna siedział w fotelu w stanie daleko posuniętego rozkładu.
– Lekarka, która pojawiła się na miejscu, pola w karcie zgonu wypełniła moimi danymi. Zwłoki zostały zidentyfikowane na podstawie prawa jazdy, które zostało w mieszkaniu. Wojtek był ode mnie niższy o głowę i o wiele chudszy, dlatego cały czas zastanawiam się, jak doszło do tej pomyłki – wyjaśnia początek tego makabrycznego qui pro quo główny bohater historii.
Miesiąc po znalezieniu ciała urna z prochami Wojciecha O. podpisana imieniem i nazwiskiem Jarosława J. spoczęła na cmentarzu w grobie obok trumny matki i ojca Jarosława. Na pogrzebie nie było żałobników, tylko grabarze złożyli kwiaty na mogile.
Gdy po wyjściu z aresztu Jarosław wrócił do mieszkania, był zszokowany.
Jarosław: "jestem trzecią osobą, która zmartwychwstała, pierwszą był Łazarz, drugą Jezus, trzecią jestem ja"
– Drzwi wyglądały jak po włamaniu. W mieszkaniu pusto i ten smród nie do zniesienia. Gdy mijałem sąsiadów i znajomych, patrzyli na mnie jak na ducha. Nie rozumiałem, co się dzieje. Poszedłem na policję i do urzędu, a tam usłyszałem: „Faktycznie. Pan nie żyje. Jest akt zgonu”. Teraz też jeszcze czasem ktoś rzuci mi: „Cześć, nieboszczyk!” czy „Hej, zmartwychwstaniec”. Ale jestem w dobrym towarzystwie. Pierwszy był Łazarz, drugi Jezus, trzeci ja… – filozofuje, stojąc na cmentarzu nad „własnym” grobem.
61-latkowi dopiero niedawno urząd anulował akt zgonu. – Dla niektórych to może być zabawne, a ja przeżyłem tragedię. Zmarł mój przyjaciel. Teraz jeszcze muszę dokonać ekshumacji i na własny koszt przenieść prochy z grobu mojej rodziny do Mrągowa i tam urządzić Wojtkowi pogrzeb. Na razie nie mam za co – podsumowuje swoją nieprawdopodobną historię.
Polecany artykuł:
Historia pana Jarosława potwierdza opinię, że warto choć częściowo zaplanować WŁASNY POGRZEB.
Jak to zrobić? POSŁUCHAJ rozmowy!
Listen to "Czy warto zaplanować własny pogrzeb? Jak oswoić się z myślą o śmierci? Nie ma głupich pytań" on Spreaker.