Była godz. 3.30. Osobowe audi pędziło ulicami Mokotowa. W środku był 21-letni Kamil, 22-letni Dawid i 25-letni Ernest. Gdy samochód znalazł się na rogu Wilanowskiej i Puławskiej, jego kierowca stracił nad nim panowanie. To, co wydarzyło się ułamki sekund później, mrozi krew w żyłach. Audi wypadło z drogi i dosłownie roztrzaskało się na słupie trakcji tramwajowej. Fragmenty blachy razem z ciałami fruwały w powietrzu. Części pojazdu porozrzucane były na odległość 100 metrów. Porozrywane ciała młodych mężczyzn leżały na ulicy i torowisku. Dwóch z mężczyzn zginęło na miejscu. Trzeci z podróżujących audi stracił w wypadku nogę, a lekarze walczyli o jego życie. Niestety, jego także nie udało się uratować.
- Po dotarciu na miejsce strażacy zastali makabryczny widok. Szczątki auta wbite były w słup. Ciała osób poszkodowanych leżały na ulicy i torowisku. Dwóm z nich nie udało się przywrócić funkcji życiowych. Obecny na miejscu lekarz stwierdził zgon. Trzeci z uczestników wypadku miał wyczuwalny puls. Stracił jednak dużo krwi przez oderwaną kończynę. Strażacy wyciągnęli ją z wraku samochodu i przekazali wraz z poszkodowanym załodze pogotowia -mówi mł. bryg. Marcin Strzyżowski ze straży pożarnej.
Powodem tragicznego wypadku była nadmierna prędkość. Momentami samochód poruszał się 150 km na godzinę. To wszystko wydarzyło się 30 marca tego roku. Wypadek z Mokotowa można z całą pewnością nazwać jednym z najbardziej makabrycznych. Wstrząsnął nawet najbardziej doświadczonymi ratownikami i policjantami.
Okazuje się, że Kamil F. i Ernest P., pasażerowie, którzy zginęły w tym makabrycznym wypadku byli doskonale znani policji. Rok temu napadli na klub gejowski przy ul. Twardej, pobili personel klubu oraz klientów. Próbowali też wyłudzić haracz. Zostali zatrzymani przez policję i trafili na 3 miesiące do aresztu. Wkrótce miał ruszyć ich proces.