- To oburzające - mówi aktor, który codziennie dojeżdża kolejką z Komorowa do Warszawy. - Zostałem przyłapany, gdy jechałem z "czystym" biletem, bo po prostu wrzuciłem go do kieszeni, przekonany, że jest skasowany. Kasownik zapiszczał jak trzeba, ale nie wydrukował ani daty, ani godziny - opowiada pan Henryk. - Nie przyszło mi do głowy, że jest niesprawny - dodaje zdenerwowany.
Przeczytaj koniecznie: Warszawa: Pijak wjechał w autobus
W czym problem? Urządzenia są po prostu stare, zdezelowane i wprowadzają pasażerów w błąd. Podczas kasowania ludzie słyszą piknięcie i nie mają pojęcia, że coś jest nie tak. Wkładają czysty bilet do kieszeni i dopiero podczas kontroli głupieją, bo okazuje się, że jadą na gapę.
Henryk Talar pokazuje nam bilety, które on i jego żona kasowali podczas codziennych przejazdów. Na połowie z nich ani śladu tuszu! Nawet za pomocą lupy nie można dopatrzyć się niczego. Te same bilety zawozimy do centrali WKD. - Nie są skasowane - zapewniają pracownicy.
Patrz też: Warszawa: Przez robotników kamienica się rozpada
- Należy skasować bilet, jeśli ślad jest nieczytelny, skasować w drugim kasowniku w tym samym wagonie, a jeśli wciąż nie ma śladu, wypisać na nim ręcznie datę, godzinę i minutę rozpoczęcia przejazdu - informuje Krzysztof Kulesza (30 l.), rzecznik WKD.
A przecież nie każdy wozi ze sobą długopis! - Należy też natychmiast zgłosić usterkę - słyszymy w biurze WKD i nie dowierzamy.
Natomiast obciążona mandatem osoba musi odwoływać się nie tylko przez grodziską centralę WKD, ale i biuro windykacji w... Gnieźnie!
- Zamiast stresować ludzi, powinni wymienić kasowniki na nowe albo nawet zastąpić tymi starymi z dziurkami - mówi Maria Kozarska (56 l.), ekonomistka.