Andrzej Lis (77 l.) z Warszawy dwa lata temu przewrócił się przed apteką. Poważnie uszkodził sobie biodro i bark. Leczenie trwało wiele miesięcy. Na rehabilitację z NFZ starszy pan czekał ponad rok. Gdy wyczerpała się liczba limitów na zabiegi, po których odczuwał sporą ulgę, załamał się. Ale wtedy zadzwonił telefon.
- Głos w słuchawce poinformował mnie, że mam szczęście być zaproszony na prezentację firmy oferującej opiekę medyczną. Poszedłem – opowiada pan Andrzej. Na prezentacji 77-latek usłyszał od prelegenta niemal identyczną historię jak swoją. Ból, cierpienie, uraz i brak możliwości publicznego leczenia. - Po prezentacji kto chciał, został zaproszony do takiego stoliczka, gdzie siedzieli ludzie, którzy, jak się później okazało, mieli za zadanie podpisać z nami umowy. „Już za trzy dni będzie pan miał wizytę u ortopedy. Jest jednak jeden warunek”, powiedział do mnie miły pan – relacjonuje Andrzej Lis.
Tym warunkiem było podpisanie umowy na cztery lata i zapłacenie 6800 zł. - Jak zobaczyłem, że mogę korzystać z usług wszystkich specjalistów, fizykoterapii, rehabilitacji i bóg wie czego jeszcze niemal bez żadnych ograniczeń, pomyślałem, że warto wydać te pieniądze – kontynuuje pan Andrzej. Starszy pan nie miał oczywiście gotówki przy sobie. - To nie był dla nich żaden problem. Wsadzili mnie do jakiegoś luksusowego auta, zawieźli do mojego banku, gdzie został zrobiony przelew na ich konto i załatwione – relacjonuje 77-latek.
Pan Andrzej podpisał umowę 14 marca br. Z „cudownej” oferty udało mu się skorzystać raz. - To była ta obiecana wizyta u ortopedy. Za 130 zł. Więcej mi się nie udało uzyskać. Gdy chciałem umówić się na fizykoterapię, w przychodni gdzie ją miałem mieć, usłyszałem, że nie ma mowy, bo firma, z którą podpisałem umowę nie przelewa im pieniędzy. I tak straciłem prawie 7 tysięcy, zdrowia nie mam i już. Ból odbiera człowiekowi rozum – podsumowuje pan Andrzej delikatnie ocierając łzy.
Starszy pan 29 sierpnia złożył w prokuraturze zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa.