Przyjaciele Dariusza M. opowiadali nam, że dobiła go śmierć jego idola. - Ostatni raz widziałem go na pogrzebie trenera Gmitruka. Darek był przygaszony i bardzo to przeżywał. Nie chciał wiele mówić. Zapytałem co się dzieje. Mówił, że nie może uwierzyć w jego śmierć. Wspominał też, że ma bardzo ciężki okres w swoim życiu i nie idzie mu w biznesie - opowiada jego przyjaciel.
Dariusz M. nie żył tylko z boksu, prowadził też sklep spożywczy w Warszawie. Ale interes nie za bardzo się kręcił. Problemy finansowe załamywały go. - Szczególnie od kiedy trzy miesiące temu urodziła mu się trzecia córka. Cały czas kombinował, jak zarobić na utrzymanie rodziny – wspomina jeden z jego bliskich znajomych.
Depresja, paraliżujący strach o przyszłość ukochanych – to wszystko go wykańczało. I wtedy dowiedział się o śmierci legendy boksu – trenera Gmitruka. To musialo go dobić.
Czy na tyle, aby targnąć się na swoje życie? Nie jest to tylko puste pytanie, ale ważny element śledztwa jakie od niedzieli prowadzi warszawska prokuratura. Bo jak już informowaliśmy wypadek samochodowy, w którym zginął Dariusz M. budzi wiele wątpliwości.
Bokser nie miał zapiętych pasów. Świadkowie opowiadają, że nagle zjechał zwyczajnie z drogi prosto na filar mostu Poniatowskiego. Zginął zaledwie kilka metrów od domu, od rodziny. Na desce rozdzielczej miał przypięte zdjęcie ukochanej żony…
Prokuratura wszczęła śledztwo z art 151 kk, czyli sprawdza czy ktoś nakłonił Dariusza M. do samobójstwa.
- Analizujemy wszystkie okoliczności zdarzenia. Bierzemy też pod uwagę inne wersje przebiegu tego zdarzenia – zaznacza jednak Łukasz Łapczyński z rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie.