Mężczyźni najpierw pokłócili się w mieszkaniu, a potem przenieśli się na klatkę schodową. - Bartłomiej G. przyznał się, że podczas kłótni wielokrotnie uderzył pokrzywdzonego ręką, a potem kopał go, gdy ten leżał na klatce schodowej - mówi Edyta Adamus z biura prasowego stołecznej policji. Napastnikowi to jednak nie wystarczyło, bo chwilę potem zadał koledze kilka ciosów sztyletem w brzuch. Mimo szybkiej interwencji pogotowia i przewiezienia 43-latka do szpitala, nie udało się go uratować.
Bartłomiej G., z którym policjanci rozmawiali niedługo po jatce, wzbudził ich podejrzenia, bo zachowywał się nerwowo. Podawał się też za swojego brata, więc funkcjonariusze postanowili go zatrzymać. I słusznie, bo w jego mieszkaniu znaleziono sztylet, którym zadał mordercze ciosy. W trakcie zatrzymania 35-latek miał 1,5 promila alkoholu w organizmie. Mężczyzna był już znany policji. Ścigała to też Prokuratura Rejonowa w Tomaszowie Lubelskim. 35-latek usłyszał już zarzut spowodowania ciężkiego uszczerbku na zdrowiu i trafił na trzy miesiące do aresztu. Grozi mu do 12 lat więzienia.