Cylinder radośnie hasał w śniegu na łące na Bródnie. Była godzina siedemnasta, na dworze już się ściemniło. Nagle pies szczeknął rozpaczliwie i... zniknął. Przerażona właścicielka przylgnęła do ziemi i wtedy zobaczyła, że psiak wpadł do ukrytej pod śniegiem studni!
Sprawdź, gdzie w Warszawie poślizgasz się za darmo
Głęboka dziura nie była niczym przykryta. Pani Beata zaczęła głośno wołać o pomoc. Jednak nikogo nie było w pobliżu. Chociaż miała serce w gardle, postanowiła sama ratować tonącego pupila.
Cylinder przebierał łapami w śmierdzącej lodowatej mazi. Jego łeb raz po raz ginął pod taflą brudnej wody. Pani Beata uchwyciwszy się brzegów studni, opuściła się jakieś trzy metry w głąb i zanurzyła po pachy w śmierdzącej wodzie. Złapała Cylindra i przytrzymując jego głowę nad wodą nadal desperacko wzywała ratunku. Niewiele brakowało, by oboje zamarzli lub utonęli. Na szczęście dwaj sportowcy szli właśnie na przystanek autobusowy położony w pobliżu łąki.
Patrz też: Darmowe szusowanie na Szczęśliwickiej
- Usłyszeliśmy wołanie gdzieś z pola - mówi Łukasz Sibiński (23 l.), jeden ze sportowców. - Natychmiast tam pobiegliśmy. Okazało się, że głos dochodzi ze studni! - opowiada.
Pani Beata przyczepiła do obroży psa automatyczną smycz i jej uchwyt rzuciła w górę dzielnym mężczyznom.
Ci najpierw wyciągnęli z wody przerażone zmarznięte zwierzę, a potem poobijaną i mocno osłabioną już panią Beatę.
- Jestem ogromnie wdzięczna tym panom - mówi kobieta. - Gdyby nie oni, utopiłby się mój pies, a potem ja - dodaje ze łzami w oczach.
Cylinder już drugi raz miał szczęście w nieszczęściu. Wcześniej omal nie został zagłodzony przez handlarza psów, któremu go odebrano. Był jednym z dwóch na trzynaście szczeniaków, które przeżyły.
Dziura na łące w pobliżu PGR Bródno została prowizorycznie zabezpieczona przez policję.