Był początek lutego, 2016 roku. Stołeczni strażacy otrzymali na pozór rutynowe wezwanie - w mieszkaniu przy ulicy Potockiej na Żoliborzu wybuchł pożar. Tam dokonali makabrycznego odkrycia - w mieszkaniu znajdowały się bowiem rozczłonkowane zwłoki - jak się później okazało - Katarzyny J., lektorki języka włoskiego. "Hannibal z Żoliborza" zabił ją, odciął głowę, a potem fragmenty ciała wrzucił do torby. Następnie taksówką pojechał do wynajmowanego przez siebie mieszkania. Aby odwrócić uwagę i nieco zyskać na czasie, wzniecił pożar, właśnie w mieszkaniu przy ulicy Potockiej. Policjanci w całej Polsce zostali postawieni na nogi - przesłuchano świadków, zeznania złożył nawet taksówkarz, który wiózł Kajetana P. Ślad po mordercy jednak się urwał. Rozpoczęto pościg, w który zaangażowali się policjanci również z innych państw - wszak za "Hannibalem z Żoliborza" wystawiono tzw. czerwoną notę Interpolu. Funkcjonariusze apelowali jednocześnie o wielką ostrożność, gdyż uciekający morderca mógł być bardzo niebezpieczny.
To kolejny tekst z cyklu "Zbrodnia po polsku". Co tydzień przypominamy kryminalne historie, które przerażały cały kraj.
Ofiarą była Katarzyna J., lektorka języka włoskiego, która pracowała w kilku szkołach, jednocześnie dorabiała na prywatnych korepetycjach. - To była wspaniała dziewczyna. Uwielbiała podróżować, była wielką pasjonatką życia. Jej śmierć to dla mnie szok - mówił "Super Expressowi" przyjaciel Katarzyny J. Pogrzeb lektorki języka włoskiego odbył się na jednym z radomskim cmentarzy.
Tymczasem poszukiwania Kajetana P. wciąż trwały. Wreszcie, po jedenastu dniach od straszliwej zbrodni, "Hannibal z Żoliborza" został zatrzymany przez grupę policjantów z tzw. grupy łowcy głów z Poznania oraz policjantów Centralnego Biura Śledczego Policji. Funkcjonariusze, przebrani za turystów, zatrzymali Kajetana P. na Malcie.
- Maltańscy koledzy wskazali nam najważniejsze ciągi komunikacyjne i rozpoczęliśmy penetrację. Byłem razem z kolegą i maltańskim policjantem na głównym dworcu autobusowym, gdy w pewnym momencie zauważyliśmy z daleka mężczyznę z plecakiem w charakterystycznej kurtce z pomarańczowym kapturem. Szedł w kierunku zabytkowej bramy w pobliżu portu. Ruszyliśmy za nim. Zatrzymanie nastąpiło błyskawicznie. Został obezwładniony, przeszukany, w kieszeni miał nóż. Był całkowicie zaskoczony - opowiadał potem jeden z policjantów, którzy dokonali zatrzymania Kajetana P.
Nie stawiał oporu, wyglądał na zaskoczonego i poprosił jedynie o przyznanie adwokata. Przy sobie miał nóż oraz kilka tysięcy euro. W trakcie śledztwa ustalono, że morderca miał zamiar uciec do Afryki. Najważniejszym pytaniem, przed którym stanęli śledczy, było to, czy Kajetan P. był poczytalny w momencie morderstwa. Zgodnie z ekspertyzą psychologów, mężczyzna działał w warunkach "ograniczonej poczytalności". Tym samym prokuratura mogła oskarżyć go o morderstwo i zawnioskowała o maksymalny wymiar kary. Sąd Okręgowy w Warszawie skazał go na dożywocie, ponadto zobowiązał mężczyznę do zapłaty odszkodowania rodzicom Katarzyny P. - 150 tysięcy złotych.
Kajetan P. po zatrzymaniu zachowywał się agresywnie - najpierw zaatakował eskortującego go policjanta, a potem już podczas pobytu w areszcie - próbował napaść na psycholog i zaczął ją dusić. Zdarzenie to zostało zarejestrowane przez kamerę monitoringu. Kajetan P. został skazany za to przestępstwo na rok więzienia.
Mężczyzna zrezygnował przed procesem o zabójstwo Katarzyny J. z adwokata, który został wynajęty przez jego rodzinę. Tym samym przed sądem bronił go adwokat z urzędu. W trakcie śledztwa "Hannibal z Żoliborza" złoży obszerne zeznania i opowiedział o wszystkim ze szczegółami. Jak twierdził, zabił ponieważ: "Na pewnym etapie ewolucji zdecydował, że aby się udoskonalić, musi kogoś zabić, by pozbyć się przekonania, że życie ludzkie jest warte więcej niż świni czy komara. To był element jego planu samodoskonalenia" - miał przyznać śledczym. Ofiarę, Katarzynę J. wybrał przypadkowo - nie zamieściła ona zdjęcia przy ogłoszeniu, a jak przyznał Kajetan P., nie chciał widzieć twarzy swojej ofiary przed morderstwem.
Źródło: "Gazeta Policyjna 997", "Super Express"