Handel mięsem na stołecznym bazarze
Słoneczny dzień, końcówka lutego, 11 stopni Celsjusza na zewnątrz… Na giełdzie przy ul. Namysłowskiej tłum ludzi. Do kupienia pełen zakres towarów - antyki, odzież, domowe powidła, wyroby garmażeryjne i wędliny. Te ostatnie szczególnie przykuły naszą uwagę. Sprzedawca na jednym ze stoisk zdawał się nie przejmować wyższą temperaturą i promieniami słońca, które bezpośrednio padały na jego towar. Mięso leżało w niczym nieosłoniętych skrzyniach. O jakiejkolwiek lodówce czy etykietce ze składem produktu nie było mowy. Wyroby nie były ochronione ani przed słońcem, ani przed kurzem i brudem dookoła. To nie odstraszało jednak klientów. Ludzie wciąż ustawiali się w kolejce!
Straż miejska nie reagowała
Nasza reporterka, która była na miejscu, zauważyła, że przed bramą bazarku były aż dwa patrole straży miejskiej. Funkcjonariusze zajmowali się jednak przeganianiem ludzi handlujących tulipanami i rupieciami poza terenem bazaru. Dla tych osób znalazły się mandaty, jednak żaden z patroli nie pofatygował się z wejściem na teren bazaru, gdzie trwałą wolna amerykanka - handel podrabianymi ubraniami, kosmetykami, perfumami, galanteria, butami i wspomnianym wcześniej mięsem.
Galareta śmierci w Nowej Dębie
Patrząc na obrazy z warszawskiego targowiska, wracamy do tragedii, która wydarzyła się w Nowej Dębie na Podkarpaciu. 54-latek zmarł po zjedzeniu swojskiej galarety mięsnej kupionej na bazarze. Do szpitala po zjedzeniu produktu trafiły też trzy osoby z objawami zatrucia - dwie kobiety i mężczyzna.
Ta tragedia powinna być przestrogą zarówno dla kupujących i sprzedających swojskie wyroby na targowiskach. Ważne jest nie tylko by sprzedać, czy się najeść, ale też by nie zaszkodzić innym. Zasady bezpiecznego przygotowywania i przechowywania towarów powinny być bezwzględnie przestrzegane. Tymczasem na giełdzie na Namysłowskiej, do takiego ideału daleko.