Przy przystanku autobusowym przy ul. Woronicza płoną znicze. To tam życie straciła jedna osoba. Druga, pomimo heroicznej walki lekarzy, zmarła w warszawskim szpitalu. Uderzenie osobówki w wiatę było potężne, słyszała je cała okolicy. − Huk był taki, że aż szklanki w domu poprzewracało − mówili nam świadkowie.
Dzień po tych przerażających wydarzeniach (14 sierpnia) 45-letni kierowca ssangyonga usłyszał prokuratorskie zarzuty dotyczące nieumyślnego spowodowania katastrofy w ruchu lądowym, której skutkiem była śmierć dwóch osób. Najprawdopodobniej będzie mu grozić teraz kara ośmiu lat pozbawienia wolności.
− Z dotychczas zgromadzonego materiału dowodowego wynika, że mężczyzna kierował samochodem z przekroczeniem prędkości dozwolonej w tym miejscu − mówił Piotr Antoni Skiba z Prokuratury Okręgowej w Warszawie.
Rzecznik prokuratury potwierdził również medialne doniesienia, że mężczyzna, który spowodował wypadek na Woronicza, miał wcześniej zabrane prawo jazdy. − Wedle informacji, które uzyskaliśmy wynika, że w lutym tego roku ten kierowca odzyskał uprawnienia do kierowania pojazdami mechanicznymi. Wcześniej był karany za spowodowanie wypadku w ruchu drogowym − dodał prok. Skiba.
Śledztwo jest w toku, a prokuratura zleciła sekcję zwłok ofiar oraz przesłuchanie świadków, których do tej pory nie udało się przesłuchać. Trwa również analiza materiałów dowodowych, w tym zabezpieczonych nagrań z monitoringu. Wiemy również o tym, co potwierdziła nam prokuratura w czwartek (15 sierpnia) tuż po godzinie 11, że mężczyzna został tymczasowo aresztowany na okres trzech miesięcy.