Pułtusk wciąż przeżywa ten dramat. W ubiegły piątek Magdalena K. (39 l.) zabrała córeczkę Gabrysię (5 l.) do kina na jej ulubioną bajkę. Wieczorem oglądały telewizję. Nic nie wskazywało na koszmar, jaki wkrótce miał się wydarzyć. Mąż Magdy nie nabrał podejrzeń, gdy w sobotę wczesnym rankiem jego żona wyszła z córeczką z domu. Kobieta pojechała do Pułtuska i rzuciła się z dziewczynką w nurt Narwi.
Proboszcz parafii w Przewodowie podczas mszy pogrzebowej nie krył emocji, stojąc nad tonącymi w kwiatach, białymi trumnami. - Gabrysiu, pozwól, że opowiem ci bajkę. Wiem, że je bardzo lubiłaś... - mówił ksiądz, dodając, że to najtrudniejszy pogrzeb w jego życiu.
Polecany artykuł:
W kościele zabrakło miejsca, żałobnicy stali przed świątynią. W ostatniej drodze zmarłym towarzyszyła najbliższa rodzina. Gdy kondukt żałobny zatrzymał się nad wykopanym grobem, na cmentarzu rozległ się szloch. Wśród złożonych na mogile wieńców pojawiły się pluszowe maskotki. „Kochanej Madzi i Gabrysi” - można przeczytać było na wieńcach.
Magdalena K. pracowała w pułtuskim banku od 2005 roku. Rok wcześniej samobójstwo popełniła jej matka. Tragicznie zmarła miała opinię spokojnej, dobrej i uczynnej osoby. Przypomnijmy, że w sobotę 2 października ok. 4 rano Magdalena skoczyła z córeczką do Narwi z Mostu Świętojąńskiego w Pułtusku. Na zwłoki natknęli się kilka godzin później wędkarze. Ich ciała nie posiadały żadnych obrażeń świadczących na udział osób trzecich. Prokuratura oświadczyła, że to przykład tzw. rozszerzonego samobójstwa.