Z 60 radnych, którzy reprezentują interesy warszawiaków, większość nie może pochwalić się nawet przyzwoitą frekwencją. Są jednak prawdziwi pracusie, którzy rozumieją, że nie trafili do rady po to, by na sesjach czytać gazety. Lista tych, którzy stawiali się na większości spotkań i naprawdę interesowali sprawami mieszkańców, a nie biciem piany, nie jest niestety długa. Zaledwie 10 radnych może poszczycić się obecnością na ponad 95 proc. sesji. Naszym zdaniem na prawdziwą pochwałę zasługuje pięcioro z nich.
Bezapelacyjny numer jeden to Jarosław Szostakowski (43 l.) z Platformy Obywatelskiej, który pojawił się na 114 ze 116 posiedzeń rady. Równie aktywnie działa też w trzech komisjach, pilnując budżetu, edukacji i spraw społecznych. Tuż za nim plasuje się Małgorzata Kobus (47 l.) z Prawa i Sprawiedliwości, która ma na koncie tyle samo obecności. Prócz sesji udziela się też w trzech komisjach, m.in. Kultury, i nie boi się zadawać niewygodnych pytań. Na koncie ma 29 interpelacji, m.in. o konkurs na projekt pomnika Kościuszki.
Na pochwałę zasługuje też radna Ligia Krajewska (61 l., PO). Jako wiceprzewodnicząca rady siłą rzeczy pojawiła się na większości, bo 114 na 116 sesji, ale plusuje dodatkową działalnością w aż czterech komisjach. Pierwszą piątkę najaktywniejszych miejskich radnych zamykają dwaj panowie. Paweł Terlecki (49 l., PiS) opuścił zaledwie trzy sesje i zadał całkiem sporo, bo 38 pytań urzędnikom. Sebastian Wierzbicki (33 l., SLD) ma na koncie o jedną obecność mniej, znacznie mniej, bo "tylko" 17 interpelacji, ale wystąpieniami na sesjach mógłby obdzielić połowę rady.