Pani Beata przebywa na oddziale zakaźnym od kilku dni. Jest pod tlenem, ma problemy z oddychaniem. Skontaktowała się z redakcją, by opowiedzieć o tym, jak wygląda rzeczywistość w szpitalu zakaźnym. Niestety cały czas dzieją się tam dramaty, a ludzie umierają dusząc się, choć jeszcze kilka godzin wcześniej rozmawiają. Taka tragedia wydarzyła się na sali pani Beaty we wtorek.
NIE PRZEGAP: TYLKO U NAS. Pacjentka z zakaźnego w Warszawie: Chorzy na COVID się duszą i umierają [ZDJĘCIA]
- Na moich oczach zmarła sąsiadka z łóżka obok, trzy godziny wcześniej jeszcze rozmawiałyśmy. Modlę się i płaczę, nie mogę w to uwierzyć - mówi wstrząśnięta pani Beata. Jest ogromny strach i szok. - Trzy godziny wcześniej jeszcze do nas mówiła, potem przynieśli przepierzenie i morfinę, ale już chyba nie zdążyli nawet podać. I kobiety nie było. Miała tylko 64 lata - opowiada płacząc pani Beata. Potem ciało zmarłej zostało zabrane z sali, wnętrze zdezynfekowane. Wolne łóżko czekało już na kolejnego chorego. Po całej tej tragedii kobiety, które zostały w sali nie mogły się uspokoić. Salowe przyniosły obiad, ale pacjentki nawet go nie tknęły.
- Płaczę i modlę się. Wiedziałam, że z tą panią nie jest dobrze. Miała niską saturację. Stan był poważny, ale przecież jeszcze chwilę wcześniej mówiła do mnie. A potem zobaczyłam ten parawan... - mówi wstrząśnięta pani Beata. - Pociesza mnie ratownik. Ale wyznał mi, że ta pani miała bardzo uszkodzone przez wirusa płuca. Wychodzi na to, że udusiła się przy nas - łka pani Beata. - Miała na imię Bożena ta pani, tuż przed śmiercią jeszcze prosiła: otwórzcie drzwi, bo mi bardzo gorąco. A potem zgasła - płacze pani Beata.