Strajk pielęgniarek i położnych trwa od 24 maja. Część dzieci już od pierwszego dnia została wypisana do domu, niektóre przeniesiono do innych szpitali. W niedzielę negocjacje z dyrekcją zostały zerwane. Nie wiadomo, co będzie dalej. Tymczasem dla większości małych pacjentów każda chwila jest na wagę życia i zdrowia.
- Moja córka ma zaplanowaną kolejną chemię, która musi zostać podana w terminie. Amanda została wprawdzie przyjęta na oddział, ale nie wiem, czy córka dostanie lek. Są tylko dwie pielęgniarki, które zmieniają się co 2 godziny. Przecież w tak krótkim czasie nie zdążą nawet zapoznać się z dokumentacją! Już trzy tygodnie temu dało się odczuć ich brak! Moja córka bardzo cierpiała, a musiała czekać 30 minut na podanie tabletki przeciwbólowej. Taka forma strajku jest niedopuszczalna i powinna jak najszybciej się zakończyć. Zadłużeniem szpitala powinien zająć się rząd - apeluje 41-letnia Katarzyna Daszkiewicz, matka 4,5-letniej Amandy.
Wrze również w mediach społecznościowych. "CZD strajkuje. Mój syn, śmiertelnie chory, wypisany do innego szpitala. Wczoraj ledwo wygrał walkę. Czeka na powrót. Oby doczekał. bez komentarza" - napisał w internecie były rzecznik prasowy ABW Maciej Karczyński, tata Marcela.
Tymczasem minister zdrowia Konstanty Radziwiłł apeluje do strajkujących pielęgniarek z CZD, aby wróciły do pacjentów, bo ich strajk tylko pogłębia problemy szpitala. Pielęgniarki odpowiadają krótko - nie jesteśmy stroną dla ministra zdrowia, tylko dyrekcja. Dyrektor szpitala Małgorzata Syczewska ograniczyła się tylko do wydania oświadczenia, że jest gotowa do wznowienia rozmów.
- Ekstremalna forma strajku może stanowić potencjalne zagrożenie dla życia i zdrowia pacjentów - stwierdziła.
Pielęgniarki podkreślają, że czekają na mądre i konstruktywne decyzje ze strony dyrekcji. Nieodpowiedzialni dorośli kłócą się o pieniądze, a dzieci cierpią.