Było słoneczne popołudnie, kiedy pan Zbigniew Matyszak (72 l.) z Wyszkowa (mazowieckie) pojechał na działkę pod miastem, by obrządzić swoje kózki. Jak zwykle wyszedł z trzema kozami na spacer wzdłuż skraju lasu.
– Nie wiem skąd raptownie wzięły się chmury nad nami. Nic nie wskazywało na to, że będzie burza, bo był spokój, nawet listek nie zaszeleścił – opowiada Zbyszek. - To było coś strasznego, co stało się za chwilę.
Błyskawicznie nadciągnęły czarne chmury, lunął potworny deszcz, wiatr łamał gałęzie ogromnej wierzby, a za chwilę w pokaźne drzewo rąbnął piorun. Wierzba rozpadła się na kawałki, jedna ze spadających gałęzi uderzyła w tył głowy zaskoczonego huraganem spacerowicza.
- Druga gałąź wybiła mi zęby w nowej protezie dotkliwie raniąc górna wargę – pan Zbyszek syczy z bólu.
Dalsza część artykułu znajduje się pod galerią zdjęć.
Przeczytaj: Jacek brutalnie zabił się z miłości na oczach matki. Umierał leżąc z nią w łóżku
Piorun zabił kózkę Felę
- Kózka Fela (+7 l.), która szła najbliżej mnie została porażona piorunem i padła na miejscu. Ja poczułem potworny ból i jakieś ciepło przeszyło moje ciało. Zakrwawiony zdołałem dojść do domu na działce. Sąsiad zawiózł mnie do szpitala w Warszawie, gdzie zbadano mnie - wspominał straszne wydarzenia pan Zbigniew.
Oprócz rozbitej głowy, zgruchotanej protezy i poszarpanej uderzeniem gałęzi górnej wargi nic więcej mu nie było. Lekarze opatrzyli pana Zbigniewa i po trzech dniach wyszedł do domu.
- Tydzień po zdarzeniu mam jeszcze spuchniętą twarz i nie mogę jeść - mówi "Super Expresowi" pan Zbigniew i dodaje: - To cud, że piorun mnie nie zabił, wszyscy mówią, że miałem wiele szczęścia. Najbardziej mi szkoda mojej Feli, którą wychowałem od urodzenia.