Zabił swoje dzieci, bo mu przeszkadzały? Potworna zbrodnia w Warszawie
W 2014 roku Piotr P. poznał o dwa lata starszą Luizę (imię zmienione − red.) studiując na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego. Dwa lata później, na początku 2016 roku, kobieta urodziła córeczkę Lilianę, choć mężczyzna namawiał ją do aborcji. Dziewczynka miała trzy miesiące, kiedy pewnego dnia Luiza wyszła do sklepu. W domu został Piotr. Kiedy kobieta wróciła, młody student powiedział ukochanej, że mała śpi. Gdy ta zajrzała do jej pokoiku zobaczyła, że dziecko ma sine rączki wyciągnięte do góry i nie daje znaków życia. Na miejsce wezwano pogotowie ratunkowe. Lekarze próbowali reanimować Lilianę: przybyli ratownicy stwierdził zgon z przyczyn naturalnych.
Prokuratura wszczęła dochodzenie w sprawie śmierci dziecka. Biegły stwierdził, że „dziecko zmarło w mechanizmie niewydolności krążeniowo–oddechowej”. Fakt, że Liliana dzień przed śmiercią wróciła ze szpitala, gdzie trafiła na 10 dni z zachłystowym zapaleniem płuc, uprawdopodobniał naturalną przyczynę śmierci.
Trochę ponad rok po śmierci Liliany parze urodził się Miłosz. Ponownie Piotr P. nie do końca był niezadowolony z tego faktu. Chorowite dziecko często bywało w szpitalu. Dwa dni po ostatnim pobycie w lecznicy − zmarło. Tym razem mężczyzna wziął na ręce chłopca mówiąc do żony, że zaniesie go do drugiego pokoju. Chwilę później zawołał ją na pomoc: podobno potknął się o dywan, a dziecko wypadło mu z rąk. Mocno uderzyło się w główkę, która bardzo spuchła. Znowu wezwane zostało pogotowie, znowu reanimowano niemowlaka. Niestety, chłopczyk zmarł w szpitalu podczas przeprowadzanej tomografii.
Tym razem lekarz uznał, że obrażenia dziecka są zbyt rozległe, jak na wypadek opisany przez Piotra P. Zawiadomiono policję, która wszczęła kolejne śledztwo. Dwa miesiące później, w listopadzie 2017 roku mężczyzna został aresztowany pod zarzutem morderstwa.
Śledczy zaczęli się też przyglądać sprawie śmierci Liliany. W lutym 2018 roku przeprowadzono ekshumację obojga niemowlaków. W przypadku chłopca biegli potwierdzili podejrzenie morderstwa: wskazywały na to zbyt rozległe obrażenia głowy oraz połamane żebra, do czego nie mogło dojść podczas reanimacji. Ponowne badanie szczątków dziewczynki wykazało, że dziewczynka również nie zmarła z naturalnych przyczyn.
Chłopczyk miał pękniętą czaszkę; z opinii biegłego wynikało, że mógł otrzymać cios tępym narzędziem albo zostać uderzony z dużą siłą o podłogę lub jakiś mebel. Miał też obrażenia żeber, które nie mogły powstać w czasie reanimacji. W przypadku dziewczynki jako przyczynę śmierci wskazano masywne zachłyśnięcie, które mogło zostać upozorowane przez oskarżonego mężczyznę.
W tym samym czasie, kiedy śledczy odkrywali kolejne tajemnice z życia mężczyzny, osadzony w areszcie Piotr P. wyznał jednemu z osadzonych, że zamordował oboje niemowląt i opisał jak to zrobił. A mówiąc o swoich dzieciach używał określenia „to”. Przyznał też, że ich utrzymanie było kosztowne, opieka nad nimi go męczyła, a poza tym − przeszkadzały w uprawianiu seksu.
Kolejna rozprawa odbędzie się w sierpniu. Oskarżonemu grozi nawet dożywotnia kara więzienia
Oskarżony o morderstwo wygadał się „najmłodszemu polskiemu milionerowi”, Piotrowi K. − Byłem osamotniony, na skraju załamania. Piotr z dnia na dzień stał się jedyną osobą, z którą rozmawiałem po nocach, na spacerach, na świetlicy. Powiedział, że mnie zna, kojarzy biznes, który prowadziłem. Rozmawialiśmy o planach na przyszłość, mieliśmy razem tworzyć biznes, jak wyjdziemy z aresztu. Rozmawialiśmy o swoich rodzinach, marzeniach, wspomnieniach, o wszystkim. Powiedział mi, że siedzi, bo prokuratura uważa, że celowo upuścił swoje dziecko. Mówił, że szedł z chłopcem na rękach, miał go odłożyć do wózka i potknął się o dywan. Dziecko upadło na podłogę i zmarło – cytował zeznania Piotra K. w sądzie portal „tvn24.pl”.
Jak przekazał TVN, Piotr P. miał publicznie oświadczać, że pierwszą rzeczą, jakiej dokona po opuszczeniu aresztu śledczego będzie wazektomia. − Mówił, że nie chce już nigdy mieć dzieci. Powtarzał, że to ogromny wydatek i same problemy. Pamiętam, że o swoim synu mówił, że „to krzyczy cały czas”, nazywał dziecko, jakby było przedmiotem. Mówił to z grymasem i pogardą – padło z ust świadka.
Piotr K. zeznał również, że oskarżony o morderstwo dzieci zwierzył mu się, że śmierć jego syna nie była przypadkowa. Oskarżony obserwował u chłopczyka niepełnosprawność i tiki nerwowe, przy których ciało niemowlaka wyginało się. U dziecka zdiagnozowano wcześniej ciężkie niedotlenienie mózgu spowodowane nagłym zatrzymaniem krążenia z nieznanej przyczyny. Tamtego dnia Miłosz również miał wygiąć się, a Piotra P. ogarnęła wściekłość i rzucił dzieckiem o podłogę. Chłopczyk był reanimowany i przewieziony do szpitala przy ulicy Żwirki i Wigury, gdzie po trzech godzinach zmarł. W listopadzie 2017 roku Piotr P. został aresztowany i od tamtego czasu przebywa w areszcie czekając na wyrok. Kolejna rozprawa przewidziana jest na początek sierpnia. Toczy się jednak za zamkniętymi drzwiami, bez udziału mediów i obserwatorów.