Po 22 latach powiedział policjantom, że zabił ojca swojej partnerki
Historia miał swój początek w bloku przy ul. Ostrobramskiej. Policjanci dostali zgłoszenie o ostrej awanturze domowej. 49-letni Bogdan G. wrzeszczał na 41-letnią Monikę S. Poszło o rozstanie, na miejscu był nowy partner Moniki. Bogdan w pewnym momencie wtargnął do jej mieszkania. Zaczął grozić, że ją zabije, więc szybko wyszła. Wtedy desperat zabarykadował się w środku.
Otworzył dopiero policji. W czasie interwencji para znów zaczęła się kłócić. Bogdan zaczął składać pod adresem Moniki dziwne groźby. Mówił o zdradzeniu tajemnicy, którą znał o lat tylko on i ona. Po chwili policjanci usłyszeli zaskakujące słowa. - Wyjawię panom nasz sekret – powiedział Monice. Zaczął opowiadać, jak wspólnie z Moniką zaplanował i wykonał zabójstwo jej ojca.
Zenon S. miał opinię domowego tyrana i pijaka. Wszczynał awantury po alkoholu i zamienił życie swojej rodziny w gehennę. Zdradzał swoją żonę. Bogdan poznał Monikę, gdy byli jeszcze bardzo młodzi. Zaczęli się ze sobą spotykać, ich płomienne uczucie rozkwitało. Ale na drodze do szczęścia stał Zenon S. Doprowadzał wszystkich do rozpaczy. Zakochany w MOnice Bogdan nie mógł na to patrzeć. W jego głowie zaczął kiełkować szatański plan.
Był rok 1995, ciepły majowy lub czerwcowy dzień. Zenon nagle zniknął. Jego żona była akurat w szpitalu, gdy wróciła, nie zgłosiła od razu zaginięcia męża. Zdarzało mu się nie wracać przez kilka dni. Sąsiedzi również go nie szukali, panowało przekonanie, że mógł się zapić na śmierć. Nikt się tym nie przejął, a domownicy poczuli ulgę. Przez 22 lata sprawa ucichła. Aż do czasu awantury 4 marca 2017 r. - Policjanci dostali zgłoszenie, że w mieszkaniu zgłaszającej zabarykadował się jej były konkubent, 48-letni Bogdan G., który nie ma zamiaru wpuścić jej i jej partnera do środka. Wcześniej mężczyzna groził byłej partnerce, że ją zabije, dlatego ta zdecydowała się wyjść z mieszkania – mówił rok po awanturze nadkom. Sylwester Marczak, ówczesny rzecznik stołecznej policji. To wtedy podpity Bogdan opowiedział o krwawej historii policjantom. Później powtórzył ją w prokuraturze.
Wkrótce przed sądem rozpoczął się proces bez precedensu. Bogdan do wszystkiego się przyznał. Ze szczegółami opisywał dzień, w którym zabił w wieżowcu przy ul. Ostrobramskiej 84. - Wyrobiłem się wcześniej z robotą, ale Zenon nie otworzył mi drzwi do domu. Wkurzyłem się. Musiałem czekać, aż Monika wróci z pracy. Pomyślałem, że trzeba to zrobić teraz, że pijany Zenon będzie łatwiejszym celem. A Monika i Halina na niego narzekały. Chciałem, by miały spokój w domu. Zadałem mu cios w serce. Raz wystarczyło. Padł – mówił cytowany przez Gazetę Stołeczną zabójca. Zwłok Zenona nigdy nie udało się znaleźć. Monika siedziała w pokoju obok, gdy Bogdan mordował jej ojca. Po wszystkim pomogła mu sprzątnąć krew i pozbyć się ciała. - . Monika uciekła do siebie, płakała. Umyliśmy linoleum. I poszliśmy do baru na piwo. Po dwóch dniach pokawałkowałem ciało i razem z Moniką wywieźliśmy je w torbach komunikacją miejską. Części ciała wyrzucaliśmy w zarośla przy kanałku niedaleko Płowieckiej – wyjaśniał dalej S. On usłyszał zarzut zabójstwa. Monika S. - pomocnictwa. Bogdanowi groziło nawet 25 lat za kratkami.
Sąd łaskawie potraktował zabójcę. Wymierzył mu karę 8 lat pozbawienia wolności. - Nie ma potrzeby długotrwałego izolowania oskarżonego. To zdarzenie w życiu Bogdana G. było przypadkiem odosobnionym. Mężczyzna nie był karany. Warto podkreślić, że gdyby nie jego postawa i ujawnienie wszystkich okoliczności, ta zbrodnia nie zostałaby wykryta. Wymierzanie kary wnioskowanej przez prokuraturę byłoby nierozsądne. Byłoby sygnałem dla sprawców w podobnych sprawach, by nie współpracować z organami ścigania. Kara ośmiu lat pozbawienia wolności jest słuszna, nieprzekraczająca stopnia winy oskarżonego – mówiła na rozprawie sędzia.
Monika została uniewinniona. Sąd uznał, że na zarzucaną jej przez śledczych „pomoc psychiczną” przy zabójstwie nie ma wystarczających dowodów. A przestępstwo niezawiadomienia już dawno się przedawniło. - Cieszę się z wyroku, bo jest niski – powiedział w sądzie skazany. Bogdan S. wyjdzie zza krat za 3 lata.