Mały test zrobiłam na ulicach Warszawy. U siebie w bloku zapytałam są sąsiadów, czy wiedzą jak się nazywa burmistrz naszej dzielnicy. Odpowiedziało mi przerażenie w oczach i wzruszenie ramion. „Nieee, a po co mi ta wiedza...” - słyszę od sąsiadki. Niezrażona ruszam dalej. „Czy zna Pan (Pani) nazwisko burmistrza?”– pytałam na Pradze-Południe, Północ, na Woli, Ochocie, w Śródmieściu i na Bielanach. 90 proc. rozmówców nie znało i co ciekawe, nie miało potrzeby wiedzieć kto rządzi dzielnicą. Parę razy usłyszałam „Trzaskowski rządzi, proszę pani!”. Nazwisko burmistrza znały tylko trzy osoby. Jedna – bo pracowała w urzędzie, druga – bo kilka dni temu pisała skargę do urzędu, trzecia – bo „ byłam z rodziną na pikniku latem i burmistrz tam był, taki energiczny młody człowiek, zrobił dobre wrażenie”. To była jedna z nielicznych pozytywnych wypowiedzi, jakie usłyszałam. I zastanowiłam się, z czego to wynika, że mieszkańcy burmistrzów nie znają? To dobrze, czy źle? I po co w ogóle Warszawie burmistrzowie?
W stolicy jest 18 burmistrzów. Nie są wybierani bezpośrednio w wyborach samorządowych tak jak w innych mniejszych gminach w całej Polsce. Warszawa ma swój, specyficzny ustrój, dzielnice są tylko jednostkami pomocniczymi, więc ich włodarze są rekomendowani przez partie polityczne i lokalne stowarzyszenia, w zależności od tego, kto wygrał wybory w radzie dzielnicy i kto się z kim dogadał. Stąd część z nich, ta mniej aktywna publicznie, mniej medialna i mniej udzielająca się na piknikach, wiecach, czy lokalnych uroczystościach, może być dla ludzi anonimowa.
Gdyby burmistrzowie musieli co parę lat prowadzić kampanię wyborczą i osobiście zabiegać o głosy ludzi, bo od tego zależałaby ich dalsza praca na stanowisku, na pewno byliby zdecydowanie bardziej rozpoznawalni.
Burmistrzowie są tylko pomocnikami prezydenta stolicy i co pewien czas słychać głosy, że tytuł jest tylko prestiżowy, nieadekwatny do realnej władzy.
Pewnie także dlatego dziś wielu warszawiaków słyszy nazwiska burmistrzów dopiero, gdy „Super Express” napisze, że właśnie dostali podwyżkę pensji. Dostali, i to całkiem sporą, bo zafundował im ją rząd i parlament – tak jak wszystkim prezydentom, wójtom, burmistrzom czy ministrom
Chore jest tylko to, że przepisy nie uwzględniają w tych widełkach dopuszczalnej pensji różnic w kompetencjach i w realnej odpowiedzialności poszczególnych urzędników. Burmistrz malutkiego Rembertowa czy gigantycznego Mokotowa będzie zarabiać tyle samo co prezydent całej Warszawy – ok. 11 tys. zł na rękę czyli ok.16 tys. zł brutto. O ich pensji zdecydował prezydent Rafał Trzaskowski, o jego wynagrodzeniu – Rada Warszawy. Trochę to moim zdaniem jakieś takie niesprawiedliwe a dla prezydenta 2-milionowego miasta wręcz krzywdzące. Ale tak jest. I póki co tak zostanie – bo na horyzoncie nie widać kolejnych zmian w przepisach o wynagrodzeniach urzędników.