Dlaczego tak myślę? Wyjaśniam. Rok temu podczas sesji poświęconej finansom miasta szef klubu Koalicji Obywatelskiej w Radzie Warszawy, Jarosław Szostakowski, zapytany o możliwość podniesienia opłat z komunikacji miejskiej odpowiedział: „Nie ma naszej zgody na podwyżkę cen biletów. Możemy rozmawiać o zmianie systemu opłat za bilety”. Minął rok. I jesteśmy w tym samym miejscu.
O ile wiem, nikt z ratusza do tej pory nie rozpoczął dyskusji z radnymi o jakichkolwiek zmianach w systemie biletowym. W połowie grudnia Rada Warszawy ma uchwalać budżet, w projekcie nie ma mowy o wzroście wpływów z biletów. - Koszty usług rosną. Drożeje paliwo, musimy płacić 80 mln zł więcej za energię elektryczną. Nie wykluczamy, że w nadchodzącym roku sytuacja finansowa zmusi miasta do jakiś działań - mówi nam rzeczniczka ratusza Monika Beuth-Lutyk.
Jarosław Ossowski z „Gazety Wyborczej” zauważa - jakby z pretensją - że bilety zdrożały już w Białymstoku, Kielcach, Łodzi, Poznaniu, Płocku, Olsztynie, Bielsku-Białej, Wrocławiu i Krakowie (tam bilet jednorazowy rekordowo kosztuje 6 zł). A „Warszawa wciąż trzyma się starej taryfy” - czytam w gazecie. Odpowiadam koledze: „Niech Warszawa tej taryfy trzyma się jak najdłużej!”. Skoro komunikacja miejska jest dla prezydenta Rafała Trzaskowskiego priorytetem, to ma być konkurencyjna - i cenowo, i jakościowo!
Nieoficjalna sonda wśród warszawskich radnych pozwala mi sądzić, że większość myśli podobnie. I żadnej podwyżki w przyszłym roku nie będzie, bo nie ma takiej woli politycznej. A bez większości w radzie miasta Rafał Trzaskowski cennika nie zmieni.
Raczej nie będzie podwyżki również w 2023 r. - bo tylko prezydent samobójca zdecyduje się na wzrost opłat w roku wyborczym. Na razie rząd tylko przebąkuje o przesunięciu wyborów samorządowych na wiosnę 2024 r. Oficjalnej decyzji nie ma.
Groźba podwyżki wisi zatem jak miecz Damoklesa i moim zdaniem powisi aż do końca kadencji. Czy mam rację, zobaczymy.
Napisz do autorki felietonu - Izabeli Kraj - [email protected]